Aleksander Rozenfeld: Poemat o mieście Wrocławiu

wróć


 

Poemat o mieście Wrocławiu

Rodzicom

 

Prolog

z wielkim strachem przychodzę do ciebie
słowo
jeżeli jesteś
jeżeli wśród tysiąca innych
pozwolisz się nazwać
uwierzę
szukam cię na ławce i drodze
wśród uliczek prowadzących do katedry
pośród gruzów które zastałem jako dziecko
wydobywając cegły czyszcząc je starannie
wiedziałem - z nich powstanie DOM
szukam cię słowo pośród wiatru i deszczu
na dawnym placu biskupa nankera
gdzie daremnie szukać grubych przekupek
szukam swego dzieciństwa
smaku pierwszych wagarów
i napisów w szkolnej toalecie
gdzie się zapodziałeś wieku
krótkich spodenek i jazdy na buforze
tramwaju linii czternaście

 

I

OTO JEST MIASTO

stoję wobec niego bezradny
jak sztubak który po raz pierwszy
ma powiedzieć kocham
splątane naczynia krwionośne ulic
domy – milczący świadkowie człowieka
ileż nocy po tych ulicach ileż godzin
do bólu po chodnikach przemierzonych
ileż nadziei zostawiłem tutaj

 

II

Oto jest miasto
jak dziewczyna kapryśne i niewdzięczne
nie potrafi odwzajemnić miłości
bez bólu wypuszcza ze swoich objęć
tych co całe życie co wiele lat
przedreptali tam i z powrotem
wszystkie jego zakamarki
jest miasto do którego trudno nie wracać
w nazbyt krótkich snach oddzielających dzień od nocy
i gdzieś na antypodach mój stary ojciec podlewa
w przydomowym ogródku róże myślami będąc
we wrocławiu na ulicy beniowskiego w dzielnicy grabiszynek

 

III

nie napiszę twego imienia
niech utonie w hałasie miasta
chcę tylko byś wiedziała
że wciąż nocą zrywa mnie krzykiem
brzmienie twojego głosu
że przez cały czas czuję w swojej dłoni
ciepło twojej że wszędzie gdzie jestem szukam świdnickiej i rynku
z tą bramą w której nasze wargi pompowały
wspólną ślinę odświętności
BOŻE na ile jeszcze starczy mi sił
bym widząc cię tuż obok siebie
nie zapytał – nie jest ci samej źle?
znam odpowiedź – nawet nie będąc sam
sam już od wielu lat idę zuchwale niosąc głowę
na przekór niszczącej sile co krok pytającej
NO I JAK CI?...
źle cholernie choć uśmiech mi z gęby nie schodzi
ja wieczny błazen wymachujący kolorową szmatą
niezależności

 

IV

wszystko co wiem o mieście
zamykam w słowach
one nie są posłuszne wymykają się próbie nazwania
drżą przed zbyt wyraźnym określeniem
język dęba staje sprzeciwia się mowie
a ja z mozołem a ja uczciwie chcę
powiedzieć prawdę
o nocnych dworcach kolejowych
o godzinnych rozmowach i różańcach snów
odmawianych na twardych ławkach poczekalni
gdzie się podział józek łoziński
bezdomny student polonistyki
któremu profesorowie odmawiali talentu
pan teraz pan później pantokrator
józek w twórcach pije wódkę już sam panisko
ale nie zapomniał bułki suchej na śniadanie
ale źle mu we wrocławiu gorzej niż mnie wygnańcowi
bo ja ma jeszcze cały świat i kawałek nieba na deser
 

V

po co mi luwr czy inne colosea
mnie wystarczy park szczytnicki nocą
i wódka pita na tyłach empiku
nie masz już kompanii rozpierzchli się bliscy
po niebie gwiazd przybyło a na ziemi cieni
niektórzy opierzeni inni jeszcze w piórach
w dobrobyt zabrnęli w ciepły puch domowy
a mnie się marzy ten czas ta rozmowa jedna
gdy szef miasta w maszynopis spojrzał i krzyknął
„wiersz dobry-czemu tu nie mieszka”

 

VI

pieśń wieczorna o rynku starego miasta we wrocławiu

gdy  cienie świateł skrzą się już na tynkach
i anioł kładzie dzieci po pacierzu
po rynku biegnie z rozwianą grzywą
koń z galopującym na nim poetą
ktoś krzyknie – bajka a ja go widziałem
innym muchą zdał się a innym komarem
dla mnie był koniem prawdziwym pegazem
jeźdźca także poznałem
kto nawiedzony ten go ujrzy
gdy zmierzchem lotnym znajdzie się na rynku
we wrocławiu wiosną zjawia się pegazem
duch poetów co zimą śpi w podziemiach ratusza
i wy co nie wierzycie w duchy ani w czary
ogarnięci zwątpieniem gdy nad waszą głową
świetlistą aureolą kładką się koszmary – wiedzcie
tu w rynku pod ratusza okapem kropla poezji spada
na mą słabą

 

VII

bez adresu się włóczę ja cygan ja tułacz
jeden dom znam tylko ale mi go zabrali
odtąd cała polska za dom mi służy
tylko gdy na serce chandra spada
powracam na wrocławski dworzec gdzie z rafałem
zjadałem resztki z cudzych talerzy
i troskliwa milicja dawała nam spanie
w wygodnych apartamentach przy ulicy muzealnej

 

VIII

o miasto jakże cię nazwę tylu tu zostało
bezpartyjnych przyjaciół podwórkowych zabaw
gdy na lekcjach religii proboszcz nam objaśniał
dziesięcioro przykazań a my pety w rękawach
dopalaliśmy cichcem i nad naszą głową
zbierały się gromy przyszłych naszych grzechów
teraz gdy już dorosły losy świata dźwigam
mówię nieproszony feruję wyroki
ale co czas pewien widzę siebie
czyszczącego cegłę za należny obiad
i ojca z laską w ręku unosi się ręka
już obudzony wiem że to sen tylko
gdzie jesteś tato tyle do powiedzenia mam ci
miałeś rację co było nie wraca
nie wróci do nas tamten czas stracony
spacerów daremnych i rozmów ulotnych



IX

Kościoły wrocławskie
strzelisty akcje katedry
z twoich wież potrzaskanych kładzie się na wrocław
cień barbarzyńskich wierzących w tego samego Boga
był on Bogiem oprawców i prześladowanych
dzisiaj we wrocławiu polską pieśnią brzmi
i hymny dziękczynne ku tobie Panie wznoszą
ci co nigdy nadziei nie tracili
że po polsku modlić się będą

 

X

wiem tu jest mój gdzie ty jesteś mowo
i choć język kaleki ćwiczę nieustannie
nie udaje się wykrzyczeć wszystkiego
a odra jak płynęła płynie nie obchodzi rzeki
moja rozterka który jej nurt zatrzymać w biegu
i ludzie idą tak jak szli zanim
wiersz rozpocząłem kapryśnym meandrem
i czas pozostaje wciąż
DOKONYWANYM

epilog

ojciec i matka opuścili wrocław 2 października
tysiącdziewięćsetsześćdziesiątegoósmego roku
o godzinie czwartej rano pociągiem ekspresowym odra
z dwiema walizami psem i moją siostrą

 

27-29 IX 1979

 

Aleksander Rozenfeld

 

 

[cyt. za:] Wrocław w poezji, oprac. Aleksander Soszyński, Towarzystwo Miłośników Wrocławia, Wrocław 1982.