Czytanie miasta / słuchanie miasta

wróć


 

Bartek Lis: Czytanie miasta / słuchanie miasta

 

Dzierżoniów znałem ze słyszenia. Ktoś gdzieś kiedyś mógł szepnąć słowo albo dwa. Podobno znajomy znajomego mieszkał albo i urodził się w tym mieście. Nazwa, która jakoś szczególnie nie mogła przykleić się do innych myśli chłopaka (młodego mężczyzny?), który dorastał w zupełnie innym kontekście kulturowym, geograficznym. Na Pomorzu – gdzie spędziłem dwadzieścia sześć lat swojego życia – nikt o Dzierżoniowie nie mówił, nie wspominał, a brzmiące w nazwie spółgłoski mogły być „pomorzakom” znane tylko z podobnej nazwy – Dzierzgoń, miasta w powiecie sztumskim, która to nazwa, przyznam szczerze, nie raz przychodziła mi na język, gdy myślałem o dolnośląskim miasteczku.

Do Dzierżoniowa trafiłem kilka lat temu na bardzo krótko, z bardzo konkretną – turystyczną, krajoznawczą wizytą. Tam wypatrzyłem synagogę, a potem na zajęciach, już na studiach doktoranckich, usłyszałem, że było to niezwykłe miejsce na powojennej mapie żydowskiego osadnictwa. Niewiele trzeba było, by miasto to już nie było dla mnie obojętne (jeśli wspomnieć, że zawsze interesowałem się kulturą i historią żydowską).

Czytanie miasta odbywa się na podobnej zasadzie, jak czytanie każdego innego tekstu. Wszystko, czego potrzeba, to dostrzeżenia w miejskiej topografii liter, w kamieniu zamkniętej historii oraz gotowości do pewnej selektywności. Nie sposób przeczytać wszystko, a nawet jeśli, to trzeba być gotowym, że dla każdego czytelnika co innego będzie ciekawe, ważne, albo i że ta sama rzecz będzie miała różne interpretacje. Ale chyba subiektywności obserwacji się nie obawiamy, wręcz jej pożądamy, uznając za ciekawszą.

Szwendanie się po mieście przebiega różnymi ścieżkami. Nogi te same lub podobne do nóg architekta albo pedagożki (no może w kształtach te różnice byśmy odnotowali i narysowali, ale co do funkcji i możliwości użycia będzie podobnie) prowadzą jednak w odmienne strony. Dominacja wizualności, przed którą niełatwo uciec, sprawia, że kierujemy się tam, gdzie oczy odnajdują coś ciekawego, intrygującego. Nie wierzmy jednak w przypadek. Ten wzrok jest już wyćwiczony, owszem – zniekształcony umiejętnością takiego, czy innego patrzenia – w moim przypadku socjologicznego. Widzę budynek, piękna architektura (masa – kolokwialnie rzecz ujmując – takich kamienic i domów w Dzierżoniowie), jednak mnie nie detale, gzymsy i stropy zatrzymują. Ja widzę przebijające spod nowszych malunków stare napisy. Że w domu tym niegdyś sprzedawano piwo, dowie się nie tylko ciekawski, spostrzegawczy, ale i znający choć trochę język niemiecki. Język tych ziem przez wieki.

Gdzie indziej znaki nowych porządków. Szyld coca-coli, dalej naścienny malunek z lat 60. albo 70. minionego wieku, kiedy inna socjopolityczna i ekonomiczna optyka była dominująca.

Szwendanie się po mieście odbywa się zatem szlakiem nieplanowanym, choć podświadomie nam tylko właściwym. Nie jest przypadkiem, że w pierwszej podróży nie trafiam od razu na rynek, nie oglądam starych kościołów, tylko wędruję bocznymi uliczkami, po drugiej stronie rzeki, mostów ku centrum nie przekraczając. Trafiam w okolicę, o której potem dowiaduje się, że jest „trochę gorszym Dzierżoniowem”. Ktoś zarzuca „konfidenctwo” komuś (niewybrednie smarując litanię grzechów na ścianie kamienicy, także nie cenzurując swojego języka), ktoś inny długopisem dopisuje na plakacie ogłoszeniowym zawiadamiającym o spotkaniu w sprawie pracy dla opiekunek w Niemczech, bezdźwięczny apel do burmistrze: „Prosimy o pracę!”, jeszcze inny postanowił przywołać imię Rudolfa Hessa z towarzyszącą mu swastyką, a zaraz obok jakiś malarz amator dosmarował misia koalę trzymającego transparent ze słowem PUNK! Mieszające się porządki językowe, wyobrażone, sematyczne – takie jest miasto, każde, nie tylko Dzierżoniów.

Czytanie miasta zamienia się w słuchanie miasta. Miasto brzmi nie tylko kurantem albo dzwonem na wieży kościoła św. Jerzego, gwarem mieszkańców robiących zakupy na lokalnym targu, albo ciszą na zapomnianym cmentarzu ewangelickim. Miasto brzmi opowieścią ludzi. To, co mają do powiedzenia, albo jeszcze bardziej to, o czym nie mówią, też jest dla nas tekstem. Nie bez powodu jeden z moich rozmówców często używał frazy: „znam ze słyszenia”. Ustne opowieści o świecie, którego już nie ma, przekazywanie sobie historii – oto, co stanowi o tożsamości, unikalności danego miasta lub miasteczka.

Odbyłem klika długich rozmów, niektóre z nich – jak spotkanie z miejscową nauczycielką biologii i „przyjaciółką” żydowskiej historii Dzierżoniowa (zaufana kluczniczka trzymająca klucz do bramy cmentarza żydowskiego oraz synagogi) panią Anną Grużlewską – trwały długie godziny. Wśród czworga rozmówców, oprócz pani Anny, znalazła się także dyrektorka lokalnej biblioteki, kustosz w Muzeum Dzierżoniowa oraz chłopak, który wyjechał na studia do Wrocławia i tam już został.

 

Poniżej przedstawiam kilka bardzo arbitralnych haseł kategorii, tagów znaczeniowych, które stały się dla mnie bardziej wyraziste, bardziej czytelne niż pozostałe. Niektóre z nich krótko opisuję, zmieniając wrażenie w bardziej usystematyzowany tekst, choć na tym etapie to jeszcze nie jest konieczne.

Zatem najpierw prywatna burza mózgów. Wypisz wszystkie hasła, wątki, które masz w głowie po tych czterech pilotażowych wizytach w mieście na „D” (albo właściwie na „Dzie”). Nie zastanawiaj się, pisz, inni potem będą czytać:

- warstwy,

- palimpsest,

- Żydzi, Niemcy, Polacy,

- słuchanie historii,

- praca,

- Diora,

- dialogowość rzeczy,

- siłowanie się opowieści/dyskursów,

- nowe/stare. Nowa Jerozolima (dla Żydów), wielka niewiadoma (dla Polaków),

- pamięć,

- niepamięć,

- transplantacja pamięci, jako zadanie,

- pamiętanie jako „oswojenie”, „uwspólnienie”, „u-mojenie”,

- zapominanie jako wymazywanie, czyszczenie… paradoksalnie: budowanie,

- było/jest/będzie. Co było? Czy wiemy, czy ciekawi nas ta „poniemiecka” historia miasta? Kogo ciekawi? Kiedy może nas ciekawić? Jakie tego skutki? Czy „jest” jest ciekawe? Czy nie jest tego „za mało”, gdy nie chce się, albo nie potrafi pamiętać (wspominać tego, co „było”)? No i co będzie? Czy „będzie” możliwe jest bez „było”?,

- a sąsiedzi? Czy ważni? Czy się z nimi rozmawia? O czym się mówi? Czy się pamięta? Czy się zadaje pytanie o to, kim byli poprzedni mieszkańcy domów, w których zamieszkali nowi przybysze po 1945 roku? Sąsiedzi międzykulturowo, międzynarodowo – żydowscy sąsiedzi, przecież byli jeszcze długo po 1945. Byli i po 1957. I czy pamięta się ich odejście w 1968? A ci nieliczni, którzy zostali? Pamiętamy ich? Ale pamiętaj (teraz Ty pamiętaj), że na tzw. „osiedlach” (kolorowych z nazwy i w barwie termoizolacji, w którą „ubrano” betonowe bloki) nie było starszych mieszkańców, to raczej „młodzi” (dzisiaj już nie aż tak), którzy przybywali do miasta skuszeni dobrą pracą w zakładach radioodbiorników,

- tymczasowość – no bo nie wiadomo, na jak długo my tutaj. A jak nie warto się wiązać z rzeczami, ludźmi, miejscem, to i pamięć nie wiąże się, myśl na przedmioty nie osiada, nie zajmuje się błahostką, gdy może jutro trzeba wszystko pakować i wyjeżdżać, jak w tym wierszu Barańczaka („Jeżeli porcelana to wyłącznie taka…”),

- poniemieckość, pożydowskość, naszość – mojość, od kiedy ona taka? A kiedy była jeszcze ich? Czy gdy pierwszych bliskich, swoich chowamy w ziemi, w tej nowej ziemi? Czy gdy praca jest, i pieniądze i chleb i dom?,

- co łączy? Jakieś mity „ziem zachodnich”, „ziem odzyskanych”? Że wszyscy byli nie stąd? Że nikt tutaj nie był u siebie? Że te dzikie pola mógł zamieszkać, ogarnąć, uwłasnowić. I że wszyscy byli tutaj odkrywcami – niemieckich napisów, których się nie rozumiało, książek znalezionych na strychu, pozostawionych przez poprzednich właścicieli, dróżek i skrótów w pobliskim lesie,

 

Pamięć i pamiętanie. Jak to wygląda w takim miasteczku jak Dzierżoniów, który ani polskiej nazwy nie ma oczywistej (Rychbach jakoś by się tłumaczył), ani powojennej historii łatwej (vide Żydzi). Co zatem pamięta Dzierżoniów? Jak budowała się jego dzisiejsza tożsamość, czy jakoś różnicuje się jej rozumienie zależnie od posiadanych kapitałów (symbolicznego, kulturowego, społecznego, ekonomicznego)? Wiek, wykształcenie, pochodzenie – wszystkie te zmienne są istotne w tej opowieści.

Niech tematem badania stanie się dzierżoniowska (nie)pamięć. Niech czytanie ma formę audialną. Niech będzie słuchaniem miasta – tak jak najlepiej przyjmuje się opowieść, narrację, powiastkę. Słuchanie także dlatego, że Dzierżoniów przez dekady był miastem dźwięcznym, śpiewającym, mówiącym radioodbiornikami DIORA, który miał tutaj swoją siedzibę. Likwidacja zakładów w latach 90. XX wieku to wielki dramat dla setek dzierżoniowskich rodzin. Co z tego okresu się pamięta? Co warto zapamiętać? Opowieść ludzi pracy o swej pracy opowiadający z przejęciem, z emfazą, z nostalgią (ważnej i znaczącej dla miasta, skoro nawet jedna z ulic nosi dzisiaj nazwę Diorowskiej, a to właśnie na mapie miejscowości można doskonale odczytać praktyki zapominania i/lub uczenia „nowej historycznej prawdy” – wystarczy poczytać nazwy ulic). To tak, jakby zignorować stocznię, gdy mówimy o pracy z mieszkańcami Wybrzeża. Wyobrażasz sobie mojego ojca – stoczniowca – bez wspomnień o wodowaniu statków albo pracy w ciężkich warunkach pod pokładem? Nie ma Gdańska i jego opowieści bez tego zakładu pracy. Nie ma Dzierżoniowa bez DIORY.

Więc gdyby tak zapytać miasto o to, co pamięta? Stworzyć mapę wspomnieć, różnych, małych i wielkich, o ludziach i rzeczach. Zobaczyć, usłyszeć, przeczytać tożsamość miasta, gdzie pewnie (?) dominantą byłaby opowieść o powojennej tułaczce, zamieszkiwaniu nieznanego, „polerowaniu”, „dostrajaniu” (jak radioodbiorniki) nowego życia, z nowymi-starymi sąsiadami. Czyli praktyki na codzienności wykonywane, ze skutkiem dla sfery pamięci. Uczenie się miasta. No i świadomość, że nauczyć raz na zawsze się nie da, a komunikat, treść narracji/edukacji zmienia się z czasem. Jaka opowieść jest współcześnie formułowana? Jakiego Dzierżoniowa można się dzisiaj nauczyć?

 

 


Bartek Lis