Dolnośląskie znikanie

wróć


 

Anna Rumińska: Dolnośląskie znikanie. Tożsamość a środowisko zbudowane

 

Można by zacząć od zachwytów nad zabytkami. Wychwalać pod niebiosa walory dolnośląskich dworców, fabryk i pałaców – jest się czym zachwycać, oj tak.  Na boku czai się jednak refleksja, że z poczuciem bezsilności obserwujemy, jak część architektonicznego piękna regionu powoli zanika – cegła po cegle, krata po kracie, tralka po tralce. Efekt prześledzenia kondycji jednego lub drugiego zrujnowanego pałacu jest bolesny. Zanikanie nie dotyczy tylko budynków, ale czasem także całych osad.

W rozumieniu przestrzenno-społecznym Dolny Śląsk w zasadzie nie różni się niczym od innych krain Polski. Ma skomplikowaną historię, zagmatwaną demografię, pokiereszowaną tożsamość, zróżnicowaną zabudowę i ambiwalentną przestrzeń między budynkami. My, Dolnoślązacy, jesteśmy wśród populacji regionalnych uznawani za odmieńców, gdy idzie o historyczną przynależność do Polski – państwa, kraju, narodu. Znajomy historyk stwierdza: „Dolny Śląsk? Przecież to było inne państwo”. Jeden z aktywistów mówi: „Nie interesuje mnie Dolny Śląsk. Nie macie dziedzictwa”. W tych ocenach w identyfikacji dziedzictwa liczy się narodowość, administracja, geodezja i przynależność państwowa, a nie tożsamość lokalna mieszkańców identyfikowanego obszaru. Jednak te formalne kategorie liczą się głównie dla tych z zewnątrz, tych obcych, spoza Dolnego Śląska. Dla nas, mieszkańców, liczy się to, co czujemy. A czujemy się Dolnoślązakami. Bez względu na to czy jesteśmy narodowości niemieckiej czy polskiej.

Celowo zestawiam „swoich” i „obcych”, bo to bardzo prosta i zrozumiała konstrukcja binarna o genezie antropologicznej. Na niej opierają się powyższe stwierdzenia. Dla owych obcych mało istotne jest, gdzie i ilu mówiło dawniej po polsku tu, na Dolnym Śląsku. W ich świadomości o obcości nas – Dolnoślązaków, decydowała i decyduje granica administracyjna. Jest to ocena bardzo względna i subiektywna. Powierzchowna i silna w skutkach jest administracyjna klasyfikacja dolnośląskiej ziemi, a przecież to nie ona decyduje o tożsamości mieszkających tu ludzi. Można żyć w zaborze pruskim i myśleć po polsku – taki człowiek jest Polakiem, bo czuje się Polakiem. Jego wkład w dziedzictwo polskiej kultury nie może być pomijany, bez względu na to, czy jest to dziedzictwo architektoniczne, piśmiennicze, kulinarne czy muzyczne. Tym bardziej paradoksalny jest problem zanikania budowli i miejscowości: budynek zanika, ale trwa w pamięci zbiorowej. Są to nadal klocki dolnośląskiej układanki.

Są w naszym regionie miejsca, które przestały być „Miejscami” - tutaj nawiązuję do teorii nie-miejsc francuskiego antropologa, Marca Augé[1]. Są obszary, w których dawniej stały budowle i tętniło życie, a które obecnie są porośnięte chwastami (w dodatku jadalnymi). Fizycznie owe miejsca już „nie są” – one były, lecz interpretowane jako obce stopniowo stawały się niechciane. Wiele dworów, pałaców, wiosek lub miasteczek zniknęło z powierzchni dolnośląskiej ziemi m.in. z powodu powierzchownej, administracyjnej klasyfikacji odwołującej się do wątków narodowych. Istnieje też szerokie grono zwolenników ich odbudowy, a nawet rekonstrukcji, ale… czy można zrekonstruować wioskę lub miasteczko…? Są tacy, którzy wierzą, że można. A to już pierwszy krok do sukcesu.

 

 

Wyobrażeniowy szkic placu dolnośląskiego miasteczka / Rys. Grzegorz Paszyński, Archiwum Slow Food Dolny Śląsk.

 

Mieszkańcy gmin stosunkowo słabo utożsamiają się z makroterytorialną stolicą, Wrocławiem. Dla jeleniogórzan, miliczan czy świdniczan Wrocław niewiele znaczy w zakresie tożsamości. Jest tylko ośrodkiem ekonomicznym, niczym więcej. Czasami jest też dla nich ośrodkiem rozrywki, ale woleliby oni mieć ją na co dzień w swoich małych ojczyznach. To poczucie tożsamości lokalnej jest bardzo cenne. Współczesne gminy przypominają czasem dawniejsze, silne księstwa – niektóre radzą sobie lepiej, inne gorzej, wiele zależy od mieszkańców, ale najwięcej chyba od zarządu: wójta, burmistrza lub prezydenta. W tym sensie gminy miejskie są nad wyraz słabe – w zakresie dostaw żywności całkowicie uzależnione są od okolicznych gmin miejsko-wiejskich i wiejskich. Ta świadomość powinna nieco utrzeć nosa ich mieszkańcom i prezydentom, ale czy tak się dzieje? W powszechnym mniemaniu wszyscy wolą mieszkać w dużym mieście – otóż wcale nie wszyscy. Wielu woli mniejsze miasta, a coraz więcej jest też takich, którzy preferują wioski.

 

 

Schemat urbanizacji Śląska po 1741 r. / Rys. Archiwum Slow Food Dolny Śląsk.

 

Tożsamość regionalna jest u nas słabo rozwinięta, a stan ten trwa od wieków. Stanisław Rosik pisze, że o Śląsku w rozumieniu historycznym można mówić od XII w., kiedy to ludność zamieszkującą te tereny zaczęto określać mianem „Silencii”, co zostało urobione od Ślężan[2]. Użycie tego określenia w odniesieniu do spójnej krainy charakteryzowało jednak tylko elity –  mniejszość rycerską, a potem szlachecką i ewentualnie patrycjuszowską. Wspólnotę śląską zauważył na przełomie XII i XIII w. Wincenty Kadłubek, jednak trudno jeszcze wtedy było mówić o narodzie lub śląskiej tożsamości. Obca kolonizacja rozpoczęta w XI wieku osiągnęła apogeum w XIII w.

Tożsamość naszego regionu była od wielu wieków heterogeniczna, co dotyczy również wszystkich innych regionów. Mobilności ludzi nie wymyśliła Unia Europejska. Od kiedy zaczęły powstawać silne ośrodki handlowe, ludzie zawsze podróżowali i migrowali za pracą i skarbami (np. kobietami). Dzięki tym migracjom niektóre ośrodki słabły, inne rosły w siłę. Ogromne znaczenie miał rozwój kolei. Oddalenie od linii kolejowej w pocz. XIX w. doprowadziło do zastoju w rozwoju Środy Śląskiej i Świdnicy.[3]

 

 

Fragment ryciny zamku Bolczów k. Miedzianki; Bolzenschloss bei Kupferberg; pracownia Knippla.

 

W średniowieczu mieszkańcy nie przywiązywali się do prawa narodowego, gdyż ważniejsze były aspekty gospodarcze dotyczące handlu. Dolnośląscy osadnicy pochodzenia polskiego przechodzili więc na lokacyjne prawo niemieckie (ius teutonicum) ponieważ było dla nich korzystniejsze pod względem ekonomicznym i społecznym, niż polskie prawo osadnicze, tzw. „obyczaj wolnych gości” (ius polonicom). Nie oznaczało to wcale germanizacji w zakresie językowym – tutaj wracamy znów do różnic między przynależnością administracyjną a tożsamością: niektórzy przechodzili na prawo niemieckie, ale nadal czuli się Polakami. Mieszkańcy niektórych dolnośląskich wsi przez wiele wieków mówili po polsku nie znając języka niemieckiego, mimo wielu nakazów. Jan Harasimowicz[4] wymienia kilka podstawowych ośrodków ludności polskiej w XVI-XVIII w.: księstwo brzeskie, oleśnicko-bierutowskie oraz okręg namysłowski księstwa wrocławskiego, a także m.in. Milicz, Syców, Bralin czy Rychtal. Autor podkreśla też słowiański rodowód dolnośląskich toponimów, np. Świdnicy, Legnicy, Brzegu czy Głogowa. Silnie regionalne w swej genezie są nazwy wsi służebnych, np. Szczytniki, Kuźniki, Łagiewniki, Pracze itp. Świadomość regionalna i jednocześnie narodowa zaznaczała się też w urbanonimach, jak je określa Małgorzata Budzińska[5]. Funkcjonują one w ramach umowy społecznej (ulica Henryka Sienkiewicza – symbolicznie, a nie dosłownie) lub nakazanego związku (ulica Kuźnicza na pamiątkę zlokalizowanych tu dawniej kuźni).

Kto wie, gdyby w stosownym czasie władze regionalne umiejętnie wzmacniały słabnące poczucie lokalnej tożsamości, wiele miasteczek, wsi, osad i pałaców przetrwałoby do dziś. Ktoś powie: „przecież zmiany są konieczne i normalne”. Owszem, ale skala zmian również się liczy, ponieważ najważniejsza w budowaniu tożsamości jest ciągłość – nie tylko świadomościowa, ale przestrzenna, wizualna. No dobrze, ale czy powodem zanikania obiektów przestrzennych na Dolnym Śląsku faktycznie zawsze jest niepielęgnowana tożsamość lokalna? Owszem, są też inne powody wzmacniające zanikanie, jednak słabnięcie lub niszczenie więzi zawsze spowoduje upadek każdego organizmu – niezależnie, czy mówimy o miasteczku, budynku, czy… ludzkim ciele. W opisanych poniżej przykładowych miejscach, które zanikły, owe „inne powody” to kolejno: klimat, lokalizacja i surowce. Tak, tak, zawsze można znaleźć jakieś wytłumaczenie.

 

Miedzianka[6]

 

Plakat zapraszający na konferencję "Każdy ma swoją Miedziankę" w Wieży Widokowej w Radomierzu / źródło: profil BUDNIKI / Facebook: https://www.facebook.com/Budnikipl/photos/a.544247102271907.138008.347404085289544/1236961523000458/?type=3&theater.

 

Gdyby nie Filip Springer, niewielu w Polsce wiedziałoby o historii tej wioski. O jej zanikaniu. Mimo smutnej historii wszystko wskazuje na to, że miejscowość być może się odrodzi, ale na pewno w innym kształcie. Miedzianka to góra: Miedziana Góra (niem. Kupferberg). Aż do II wojny św. było to prześliczne, dolnośląskie miasteczko, którego mieszkańcy pełnili określone role społeczne, a codzienność wyznaczał rytm małych rytuałów. W XII w. rozpoczęło się tu ponoć wydobycie surowców. W XIV w. właścicielem tych ziem był Clericus Boltze, dworzanin książąt świdnicko-jaworskich, który w nadziei na duże zyski z górnictwa odkupił wieś Mniszków (do niej należała Miedziana Góra) od niejakiego Heinricha Baiera. Pan Clericus zbudował ponoć pobliski zamek Bolczów. W połowie XIV w. w Miedziance powstał też inny piastowski zamek księcia świdnickiego, ale spłonął w XVII wieku. W XV w. szukano tu także srebra. Inny właściciel wioski, Konrad von Hochberg, również postawił na górnictwo, a Diepold von Burghaus uczynił z niej główny ośrodek górniczy w Sudetach Zachodnich ze statusem miasta górniczego poświadczonym przez króla czeskiego. Potem był witriol, pożary, rzekomy kobalt, tennantyt, znów pożary, wojna, Rosjanie, uran i… likwidacja w latach 70. XX wieku. „Miedziankę górnictwo stworzyło i górnictwo ją zniszczyło” – być może, ale rzetelniej będzie obciążyć ludzi, a nie górnictwo. Do początku XIX w. rozwijało się tu prężnie przędzalnictwo i browarnictwo. Obecnie również ludzie próbują odbudować siłę tego miejsca (książka Springera niewątpliwie nadała mu status Miejsca): otworzył się nowy Browar Miedzianka ze skromną bazą noclegową i restauracją, powstają nowe domy.

 

Gross Iser[7]

 

Pozostałości zabudowań osady Gross Iser na Hali Izerskiej / Fot. Mars Wawrzyn, Towarzystwo Ochrony Najstarszych Drzew w Polsce + hyperlink: http://najstarszedrzewa.blogspot.com/2014/07/aka-hala-izerska-gross-iser.html.
 

Duża czy mała, obojętne – zarówno Gross Iser (pol. Skalno lub Wielka Izera), jak i Klein Iser (czes. Jizerka) przeżyły swoje trudne chwile. Pierwsza zniknęła całkowicie po 1945 r. po 300-letnim okresie istnienia. Druga po prostu zasłabła. Jednak nadal istnieje – może dlatego, że leży po czeskiej stronie granicy?

Pogórze i Góry Izerskie otrzymały swą nazwę od rzeki Izery, która płynie przez obszar, gdzie jeszcze przed wojną stało kilka mieszkalnych domów i prosperowało schronisko turystyczne. Wioska powstała w 1. połowie XVII w., i podobnie jak opisane dalej Budniki, została założona przez uciekinierów. W przypadku Gross-Iser był to uciekinier religijny z Czech. Przypomnijmy, że w 1618 r. rozpoczęła się wojna trzydziestoletnia, której pierwsze konflikty przebiegały właśnie u naszych południowych sąsiadów. 8 listopada 1620 r. czescy protestanci przegrali bitwę na Białej Górze (dziś w granicach Pragi). Spowodowało to falę ucieczek, również na tereny Śląska, które wówczas pozostawały pod rządami austriackich Habsburgów (katolików). Wówczas rozpoczął się w Czechach prawdziwy terror względem protestantów. Niejaki Tomasz uciekł w Izery i zbudował tu ponoć pierwszy dom. W 1742 r. mieszkało tu 20 osób, których głównym zajęciem było pasterstwo. W 1768 r. rozpoczęła się uzdrowiskowa historia pobliskiego Świeradowa Zdroju. Od tego czasu wioska Gross-Iser rosła w siłę, pojawiły się kolejne domostwa. W 2. połowie XIX w. w okolicy wybudowano dla turystów Nową Drogę Izerską (niem. Neue Iserstraße), co dało miejscowości kolejny impuls do rozwoju. W latach 30. XX w. było tu już nieomal 50 zagród, dwie szkoły, dwie gospody, trzy schroniska turystyczne, młyn, kawiarnia, remiza i urząd celny. Po 1945 r., gdy wieś opuścili ostatni Niemcy, wzięto ją pod kontrolę z powodu zbyt dużej aktywności przemytniczej w tym przygranicznym rejonie. Ponoć dlatego wysiedlono ostatnich mieszkańców, ale w 1953 stały tu jeszcze domy. Potem zniknęły. Został tylko jeden: Chatka Górzystów.

 

Budniki[8]

 

Okolicznościowa plakieta zapraszająca na święto "Powitanie Słońca" w dniu 12 marca 2016 r. / źródło: strona BUDNIKI  / Facebook: https://www.facebook.com/Budnikipl/photos/pcb.1222393837790560/1222393057790638/?type=3&theater.

 

Historia Budnik przypomina nieco historię Miedzianki. Też padły przez uran. I ponoć również przez wieczny cień, jak Gross Iser. Po zabudowaniach osady Budniki, która powstała w XVII w., pozostała dziś polana, a dodatkowo punkt widokowy. Jeszcze po wojnie stały tu chałupy. Słońce nie świeci tu przez 113 dni w roku – osada leży na północnym zboczu, które długo pozostaje w cieniu. Dlatego grupa miłośników świętuje rok w rok powitanie (III) i pożegnanie (XI) Słońca na owe 113 dni. W tym roku również.

Narrację tej osady buduje wątek górski, by nie powiedzieć „góralski”, ale ten przymiotnik bywa w Polsce zarezerwowany dla Podhala. Niemniej warto podkreślić, że górale to po prostu mieszkańcy terenów górskich. Pierwotnie Budniki były osadą pobliskiej ludności umykającej przed wojną. Znów powtarza się historia ruralistyki – osady tworzą uciekinierzy, jak w przypadku Gross-Iser. Kiedyś tętniła życiem, hodowano tu bydło, robiono sery. To jeden z tych przypadków, w których marzy się rekonstrukcja.

Dawna nazwa (jedna z kilku) Budnik to Zacisze (niem. Forstbaude). W dialekcie śląskim znaczyło to Leśne Gospodarstwo – małe, górskie gospodarstwo z funkcją gościńca otoczone pastwiskami, w którym hodowano krowy, kozy, świnie i kury. Nazwa tutejszej grupy osad górskich to Gebirgsbauden – należały one do rodziny Schaffgtschów, jak wiele dolnośląskich nieruchomości w tamtych czasach.

W tutejszej szkole w 1895 r. uczyło się... czworo uczniów: trzy dziewczynki i jeden chłopiec. Był też ogródek alpejski i dwie karczmy, gdzie podawano miejscowe wędliny i sery, oczywiście też piwo. Ciekawe są też wspomnienia o sposobie wchodzenia do domów w zimie. Wyobraźcie sobie drzwi zasypane śniegiem, więc... trasa wiodła przez kominy. Pisał o tym ponoć K. F. Mosch pod koniec XIX wieku. W funkcjonowaniu osady nie przeszkadzał ani cień przez 2/3 roku, ani trudna lokalizacja.

Po II wojnie światowej większość tutejszych chałup należała do organizacji akademickiej Bratnia Pomoc. Prowadzono tu rekonwalescencję w bardzo spartańskich warunkach – dziś byłaby to wielka atrakcja dla zapracowanych biznesmenów. W kwestii wyżywienia ułatwiano życie „kuracjuszom” i gospodarzom – paczki żywnościowe z UNRRA* powodowały, że uprawa i hodowla były zbędne. Uprawa pól nie była też możliwa z powodu lokalizacji – o własnym zbożu ludzie mogli tu tylko pomarzyć. Obecnie aktywna jest grupa lokalnych pasjonatów Budnik, którzy organizują wydarzenia z okazji pożegnania i powitania  Słońca w osadzie.

 

 

Anna Rumińska

 

Anna Rumińska – architektka, antropolożka kultury i biesiady, publicystka, konsultantka, kucharka, fotografka, właścicielka i liderka grupy eMSA Inicjatywa Edukacyjna oraz inicjatyw społecznych i kulinarnych, np. Chwastożercy, Splot Szewska, Hala Targowa Wrocław Reaktywacja, Solpol Pop House. Członkini Slow Food International, propagatorka ruchu slow na Dolnym Śląsku, liderka convivium Slow Food Dolny Śląsk. Stypendystka Uniwersytetu Wrocławskiego, stypendystka Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, członkini Polskiego Towarzystwa Ludoznawczego. Pionierka pozaformalnej edukacji architektonicznej w Polsce, zajmuje się edukacją kulinarną, kulturową, promocją nieuprawnych (dzikich) roślin jadalnych, aktywizacją przestrzeni publicznej, politykami targowymi miast i wsi, uniwersalnym dizajnem, placemakingiem (miejscotwórstwem). Rozwija ławkologię i antropologię przestrzeni publicznej. Z pochodzenia wrocławianka.

 

 


[1] M. Augé, Nie-miejsca. Wprowadzenie do antropologii hipernowoczesności, Warszawa 2010.

[2] S. Rosik, Najdawniejsze dzieje Dolnego Śląska (do roku 1138), w: Dolny Śląsk: monografia historyczna, red. W. Wrzesiński, Wrocław 2006.

[3] T. Bogacz, E. Kościk, Specyfika i kierunki rozwoju miast dolnośląskich, w: „Dolny Śląsk”, nr 7/1999, Wrocław.

[4] J. Harasimowicz, Dolny Śląsk, Wrocław.

[5] M. Budzyńska, Relacje między polskimi a niemieckimi urbanonimami na przykładzie nazewnictwa wrocławskich obiektów miejskich, w: Rozprawy Komisji Językowej, pod red. J. Miodka, W. Wysoczańskiego, Wrocław 2012.

[6] Źródła: F. Springer, Miedzianka. Historia znikania, Wołowiec 2011; portal Rudawy Janowckie, online: http://rudawyjanowickie.eu/pl/o-rudawach-janowickich/wioski-w-rudawach-mniszkow-miedzianka-janowice-wielkie-radomierz/330-miedzianka-historia-miedzianki-uran-browar-kopalnie-zloto-rudy-zamek-palac-gornictwo.html.

[7] Źródła: J. Skowroński, Tajemnice Gór Izerskich, Warszawa 2012; Ł. Zalesiński, Gross Iser, czyli tajemnica małej Syberii, online: http://poznajpolske.onet.pl/dolnoslaskie/hala-izerska-najzimniejsze-miejsce-w-polsce-i-historia-gross-iser/netm5; PolskanaWeekend; Robert Kuliczkowski, Groß-Iser – Ein Dorf, das von der Erdoberfläche verschwunden ist, online: https://www.youtube.com/watch?v=8gW6BZeTM7M; J. Skowroński, Wioska, której nie ma, online: http://michalrazniewski.com/2002/08/04/wioska-ktorej-nie-ma.

[8] Źródło: Zapomniane piękno, online: http://www.budniki.pl; Budniki, online: https://www.facebook.com/Budnikipl.