Festiwal preTEXTY w Legnicy

wróć


W książeczce anonsującej festiwal literacko-artystyczno preTEXTY – objazdową imprezę buszującą jesienią po Dolnym Śląsku – przeczytałem: „Legnica mimo niegdysiejszych zniszczeń czaruje. Architektura i miejskie muskuły to jedno, ale charakterystyczne wydają się również organizowane tu – kiedyś lub obecnie – wydarzenia: od Satyrykonu czy Festiwalu Kultury Japońskiej po Europejskie Spotkania Mniejszości Narodowych i Etnicznych pod Kyczerą. No i pamiętajmy o spływie samoróbek po Kaczawie! To wszystko razem sprawia, że środowisko dla tegorocznych preTEXTÓW wydaje się zupełnie naturalne”.

Dlaczego spośród legnickich wydarzeń kulturalnych i parakulturalnych wybrano – między innymi – Satyrykon (a nie np. Legnicę Cantat) czy Spływ Samoróbek (a nie, powiedzmy, Turniej Kowali), to dla mnie zagadka. Choć może nie do końca. Organizatorom chodziło być może o wskazanie imprez – i wpisanie się w ich szereg własnymi działaniami – które są w stanie rozruszać legniczan, wywołać w nich ducha ożywczej, pozytywnej energii, bawiąc i ucząc zarazem (albo i nie zarazem). Jeżeli rzeczywiście taki był ich zamysł, to się chyba cokolwiek przeliczyli, a może i zawiedli. W Legnicy bowiem duchów jak na lekarstwo.

Do Klubu „Spiżarnia” przybyłem piętnaście minut przed czasem, ale okazało się, że i tak za późno. Bynajmniej nie dlatego, że brakło już wolnych miejsc – tych było nawet w sporym nadmiarze. Przybyłem za wcześnie i za późno zarazem, albowiem poeta Konrad Góra był już mniej więcej – jak się zorientowałem – w połowie występu, czyli czytania niemrawej i nielicznie zebranej publiczności swoich wierszy (włącznie z dziennikarzami było tych osób chyba kilkanaście).

Atmosfera w Klubie „Spiżarnia” o godzinie dziewiętnastej panowała taka, jakby to była co najmniej piąta rano po weselu, a na scenie produkowała się pijana orkiestra. Tym bardziej że miejsce to na co dzień służy do tańczenia przy mało wyszukanej muzyce (choć zdarzają się i koncerty jazzowe). A przecież na scenie działy się rzeczy naprawdę ciekawe. Cokolwiek skonsternowani nieprzeniknionymi wyrazami twarzy przybyłych legniczan, artyści dzielnie stawili opór nieprzychylnym sztuce warunkom i robili swoje – czyli sztukę właśnie. Po Konradzie Górze wystąpili kolejno Szczepan Kopyt, Jacek Bierut i Karol Maliszewski – poeci, których cenię, a których w Legnicy prędko po raz wtóry raczej nie zobaczymy.

A potem na scenę, a raczej na owo wolne miejsce-klepisko do potańcówek przed sceną, wyskoczył w stroju klauna i z megafonem w ręce – niby filip z konopii indyjskich – Adam Kaczanowski, zaczynając swój poetycki happening od gromko skandowanych słów: „Co jest nie tak z tymi ludźmi”! Początkowo odebrałem to jako: „Co jest nie tak z wami, legniczanie, co tak drętwo siedzicie!” i zachciało mi się śmiać. Prawdę mówiąc, tak się przywiązałem do takiego odczytania tej frazy, że nie potrafię – i nie chcę – się tego odczytania wyzbyć. Bo chociaż artyście chodziło o coś trochę innego, to przecież niezupełnie (tekst ukazał się majowym ósmym arkuszu „Odry”, więc kto ciekawy, może sprawdzić).

Na koniec wystąpił Andrzej Sosnowski, czytający swoje wiersze przy akompaniamencie zespołu Chain Smokers, wynosząc całą imprezę na zupełnie inny poziom. Kto nigdy nie widział i nie słuchał Sosnowskiego ze Smokersami, temu nie da się o tym opowiedzieć. A kto widział i słuchał, ten wie, o co chodzi. Wyższa szkoła jazdy. I muzycznie (świetne improwizacje), i poetycko, i recytatorsko.

Wypada tylko żałować, że takie festiwale nie goszczą w naszym pięknym i smutnym mieście częściej.

 

 

Grzegorz Tomicki

 

 

 

Pierwodruk: „Odra” 2015, nr 12, s. 119-120.