Place dolnośląskie

wróć


 

Anna Rumińska: Place Dolnego Śląska

 

Tworzenie miasta według niemieckiego prawa lokacyjnego zaczynało się na Dolnym Śląsku od wytyczenia jego obszaru. W środkowym punkcie co większych obszarów urządzano rynek, gdzie odbywała się wymiana handlowa. Wznoszono tu ratusz, a także inne obiekty pełniące podstawowe funkcje, np. dom kupiecki, kościół, karczmę. Na rynkach budowano także wagi miejskie, jak np. we Wrocławiu – widnieje ona na starych zdjęciach miasta.

 

Fot. Anna Rumińska, Archiwum Slow Food Dolny Śląsk

 

W bezpośrednim sąsiedztwie placu rynkowego budowano kościół parafialny, kamienice mieszczańskie z warsztatami rzemieślniczymi w przyziemiach. Lokowano je konsekwentnie na wybranych ulicach. Współczesnym tego śladem są historyczne nazwy ulic, np. Szewska, Nożownicza, Kotlarska, Kuźnicza, Białoskórnicza itp. Najbogatsi rzemieślnicy mieli swoje warsztaty blisko rynku.

 

Fot. Anna Rumińska, Archiwum Slow Food Dolny Śląsk

 

Rynki zakładano przede wszystkim dla handlu. Zjeżdżali się tu kupcy i wytwórcy towarów z okolic – wsi i innych miast. Miejscami do handlu i negocjacji był rynek, podcienia i sienie domów wokół rynku. Na początku XVI w. zakazywano już handlu w podcieniach, dlatego zaczęto je odgórnie likwidować. W ten sposób w 1519 roku stracił swe podcienia Lwówek Śląski.

Targowy charakter dolnośląskich rynków bywa obecnie zastąpiony przez charakter rozrywkowy. Im większe miasto, tym bardziej jaskrawa zmiana. Wrocław świadomie pozbywa się lokali handlowych i usługowych z pierzei Rynku. To samo zagrożenie zauważyć już można w Jeleniej Górze. Natomiast Bystrzyca Kłodzka, Milicz, Świdnica, Wleń, czy Oleśnica to w dalszym ciągu miasta o rynkach handlowych, co jest wybitną zaletą społeczną, ekonomiczną i urbanistyczną. Na Rynek idzie się tam na zakupy, dzięki czemu przestrzeń jest żywotna, pieszo-uczęszczana, wysoce wizytowalna (ang. high visitability), aktywna, strzeżona i używana. Ostatnią kategorię interpretuje się zbyt często jako „zużywananie”, przez co rozumie się niszczenie miejskiej, tj. publicznej infrastruktury. Ten błąd w zarządzaniu przestrzenią miejską wynika z oczekiwań estetyzacyjnych: „zrobiliśmy remont, więc patrzcie i chwalcie, broń Boże nie używajcie, bo zniszczycie”. Ta strategia prowadzi do wyludnienia rynku, jego gettoizacji, wzrostu wandalizmu w martwych porach dnia, oraz jego przestymulowania szczególnie w czasie festynów, koncertów i jarmarków (eventoza[1]) oraz zwykłych zapiątków (ang. weekend), co ma miejsce we Wrocławiu. Przestrzeń rynku staje się nieatrakcyjna w codziennym trybie używalności (opustoszałe lokale gastronomiczne, brak sklepów, ruch pieszy wyłącznie tranzytowy o niskim znaczeniu dla socjalizacji i ekonomii) i nie do zniesienia w trybie cotygodniowych wydarzeń rozrywkowych zastępujących średniowieczne (w tym sensie tradycyjne) targi piątkowe lub sobotnie.

 

Fot. Anna Rumińska, Archiwum Slow Food Dolny Śląsk

 

Targowy charakter powodował, że rynki oblegane były przez wozy konne i pieszych. Współczesne funkcjonowanie miast o genezie średniowiecznej, m.in. miast dolnośląskich, opiera się na ruchu pieszym, rowerowym i dostawczym (na marginesie pozostaje rzadki, acz ważny, ruch pojazdów awaryjnych). Ruch dostawczy obejmuje dowóz sprzętu dla potrzeb wydarzeń rozrywkowych, a przede wszystkim koncentrowany jest na codziennym funkcjonowaniu lokali. W miastach o rynkach handlowych (Bystrzyca Kłodzka, Milicz i in. ww.) dotyczy to lokali usługowych i handlowych. W miastach o rynkach rozrywkowych (Wrocław, coraz bardziej Jelenia Góra) – lokali gastronomicznych. Ruch rowerowy jest wciąż oceniany ambiwalentnie (niesłusznie) z powodu dominacji trendów motoryzacyjnych – jesteśmy w tej kwestii w pierwszej fazie rozwoju urbanistyki amerykańskiej, która opierała się na motoryzacji i obecnie zauważamy upadek tej strategii, a czołowe miasta USA (Nowy Jork, Chicago, Detroit) zmieniają strategię rozwoju inkorporując ruch pieszy i rowerowy. Do grona pieszych należą nie tylko ludzie chodzący, ale też jeżdżący na wózkach dziecięcych pchanych przez dorosłych opiekunów, na wózkach inwalidzkich, na deskorolkach, rolkach, hulajnogach, a także modnych ostatnio pojazdach żyroskopowych typu Segway. W kategoriach prawa o ruchu drogowym są to piesi, zatem wniosek prosty: rynki są nadal rozjeżdżone. Jednak ich nawierzchnie projektuje się w oparciu o archaiczny i całkowicie błędnie domniemany podział na chodzących i jeżdżących, czyli na stopy i koła. Tam, gdzie są stopy, ma być gładko. Tam, gdzie są koła, może i powinno być nie-gładko, aby rozpaczliwie utrzymać historyczny charakter średniowiecznej nawierzchni i ww. targowy charakter rynku. Widać w tym ogromną niekonsekwencję, więc zarządzanie nawierzchniami rynkowymi prowadzi do takich absurdów, jak wrocławska „szpilkostrada”[2] – dwukrotną inwestycję z budżetu gminy na tę samą, błędnie zaprojektowaną nawierzchnię. Po wojnie rynek wrocławski był zajeżdżany przez auta, tramwaje i autobusy. W latach 90. wymieniono nawierzchnię i usunięto masowy ruch kołowy. Wykonano chodnik w podziale na środkowy pas gładkich płyt (pod stopy) z bocznymi opaskami z drobnej kostki granitowej oraz jezdnię z dużej kostki (pod koła). Wyznaczono w ten sposób ciągi ruchu pieszego i kołowego, bez refleksji nt. ogródków gastronomicznych lokali w przyziemiach pierzei Rynku – być może dlatego, że wówczas nie były one tak masowe, jak obecnie, a może dlatego, by nie zarządzać nawierzchnią publiczną, promując komercyjną działalność zgromadzonych tu podmiotów, jednocześnie zdając sobie sprawę z ich dominacji. W efekcie tego błędnego zarządzania i projektowania po około dwudziestu latach zmuszono członków gminy (czytaj: mieszkańców) do zaakceptowania pomysłu wymiany owej dużej, nierównej kostki pod koła na gładką kostkę pod stopy, ponieważ ruch pieszy został w ciągu tych lat zepchnięty z chodników na jezdnię. Nie rozwiązano problemu, wydano dwukrotnie pieniądze publiczne na tę samą błędnie projektowaną nawierzchnię. Ciekawe, co stanie się po kolejnych dwudziestu latach, skoro ruch pieszy dominują ww. urządzenia mobilne, wzrasta znaczenie ruchu rowerowego i spada rola aut w centrum, ludzie poruszają się z walizkami na kółkach, handel i przedsiębiorczość umiera, a niektóre  rynki stają się hiperpubem pozbawionym targowego charakteru. Ta sytuacja bez precedensu niechaj będzie lekcją historii i zarządzania dla innych gmin i magistratów. W tym kontekście podział na jezdnię i chodnik istnieje zawsze, gdyż jest to pas drogowy pod zarządem publicznym, więc w sensie geodezji i prawa drogowego jest to ul. Rynek ze strefą zamieszkania.

 

Nawierzchnie placów

Dolny Śląsk może być śmiało nazwany Krainą Granitu. Z marmuru słynie Carrara, z granitu – Strzegom. Granit to nasz regionalny znak rozpoznawczy. Niektórzy narzekają na monotonię granitowych nawierzchni w dolnośląskich miastach. Jednak w skali Europy jest to wartościowy element rozpoznawczy świadczący o nadzwyczaj cennej strategii aranżacji lokalnych nawierzchni. Dziedzictwo surowcowe jest tu widoczne i szanowane o wiele bardziej, niż np. dziedzictwo kulinarne naznaczone nacjonalistycznym lub antygermańskim myśleniem. Pokłady granitu są przypisane określonemu terytorium, więc Strzegom, granitowa oaza, zaopatruje regionalne firmy wykonawcze realizujące projekty zagospodarowania lub modernizacji nawierzchni w ramach procesów tzw. rewitalizacji, która sprowadza się do remontu infrastruktury technicznej rynków. Gdyby hipotetycznie magistraty mogły pozwolić sobie na większe wydatki, sprowadzałyby inne kamienie uznawane za bardziej reprezentacyjne. Szczęśliwie nie mogą. Strzegomski granit jest tańszy niż włoski marmur. To bardzo dobra sytuacja, dzięki której wnikliwy turysta odwiedzający dolnośląskie miasta dostrzeże ich granitową specyfikę. Granitowe mamy wszystko: od chodników i jezdni, poprzez place, murki i schody, aż po rzeźby, gadżety, oprawy oświetleniowe i kubły na śmieci. Wystarczy spojrzeć do katalogu Granit Strzegom S.A., by przekonać się, jak różnorodnie może się wizualizować jeden z naszych najcenniejszych regionalnych surowców. Strzegomski granit zalewa też place poza Dolnym Śląskiem, np. krakowski rynek, koloński plac przykatedralny (Kolonia, Niemcy), Plac Niepodległości w Kijowie, czy uwielbiany przez deskorolkowców i BMX-owców plac przy Neue Nationalgalerie w Berlinie.[3] Jako Dolnoślązacy powinniśmy być z tego dumni.

 

 

Fot. Anna Rumińska, Archiwum Slow Food Dolny Śląsk

 

Fontanny jako centrum placu

Gospodarka wodą jest w miastach pewnym problemem, z którym magistraty jakoś sobie radzą, ale wciąż zbyt mało jest wody ogólnodostępnej. Reminiscencją średniowiecznych lokacji, targowego charakteru miast dolnośląskich oraz wynikających z tego związków partnerskich są… fontanny, obiekty o różnorodnej formie, np. w stylu barokowym (Świdnica, Jelenia Góra, Wrocław – nieistniejąca). Na rynkach niektórych miast zlokalizowane są studnie publiczne, które do dziś utrzymały swój użytkowy charakter i cieszą się dużą popularnością (Oleśnica).

Fontanny Neptuna lokalizowane zawsze w centralnych punktach placów (jako tych o najwyższej randze) przypominają o przynależności niektórych miast do hanzy, czyli rodzaju dobrowolnego związku handlowego aktywnego od średniowiecza. Najsłynniejszą hanzą była Liga Hanzeatycka miast północnych. Starsza od niej była XII-wieczna hanza londyńska zrzeszająca piętnaście miast Europy Północno-Zachodniej. Hanza niemiecka była jednak znacznie silniejsza, bo należało do niej nieomal dwieście miast, którym dowodziła Lubeka. Również Wrocław należał do tego związku, dlatego pojawiła się tu Fontanna Neptuna zlokalizowana na Pl. Nowy Targ. Była ona znakiem hanzeatyckim miasta. Ambicje przynależenia do partnerskich związków handlowych wykazywały też inne śląskie miasta, takie jak Jelenia Góra i Świdnica, dlatego w nich również pojawiły się fontanny pod tym samym „wezwaniem”.

Zgorzelec, połączony niegdyś w jeden miejski organizm z Goerlitz (obecnie miasto na terenie Niemiec) należał do powstałego w 1346 r. Związku Sześciu Miast, który zrzeszał też Budziszyn (niem. Bautzen), Kamienie (niem. Kamenz), Lubań (niem. Lauban), Lubij (niem. Loeabau) i Żytawę (niem. Zittau). Związek ten istniał do 1815 roku[4], ale został reaktywowany w 1991 roku w składzie siedmiu miast (z powodu powojennego podziału na Zgorzelec i Goerlitz). Związek powstał dla ochrony karawan kupieckich, którym w średniowieczu zagrażali powszechni wówczas rabusie pochodzenia rycerskiego. Ciekawostką jest pieczony zając, który od wieków stanowił gwóźdź programu ceremonialnego spotkania burmistrzów miejskich – 21 czerwca 1992 roku również podano go z okazji reaktywacji.

Fontanna jest więc obecnie nie tylko miejskim punktem wodnym, obiektem dekoratorskim czy rekreacyjnym, ale też sygnałem świetności miasta.

 

Fot. Anna Rumińska, Archiwum Slow Food Dolny Śląsk

 

Lwówek Śląski / Rynek

W XII i XIII wieku Lwówek należał do najbogatszych i największych miast śląskich. W 1217 roku, wraz z lokacją miasta, wprowadzono tzw. złote prawo lwóweckie, jedno z najstarszych w Europie rozporządzeń górniczych określających przywileje i obowiązki górników w Europie. Nic dziwnego, że miasto miało przebogate rynkowe podcienia, gdyż kwitł w nim handel. Jak opisuje Radosław Gliński, wyburzono tu jednak bez nadzoru zabytkową zabudowę zniszczoną w wyniku działań wojennych, lecz nie udokumentowano jej w racjonalny sposób. Sytuacja ta miała miejsce w wielu miastach Dolnego Śląska (jedyny ślad gotyckiego przyziemia znajduje się w domu przy Rynku 33 w Paczkowie). Wielu stwierdza, że dramatem lwóweckiego rynku są późnomodernistyczne (powojenne) blokowe kamienice, jednak w moim przekonaniu nie ich forma jest problemem, ale brak podcieni. Te znajdują się w pierzei Ratusza i stanowią piękny przykład arkadowych podcieni. Zostały zbudowane dopiero w pierwszej dekadzie XX w., a zaprojektował je architekt niemiecki Hans Poelzig, którego słynne realizacje znajdują się też we Wrocławiu. Ich przeznaczenie było wybitnie handlowe. W I poł. XX w. istniała w Ratuszu Hala Targowa, więc handlowe arkady były pożądanym dodatkiem.[5]

 

 

Fot. Anna Rumińska, Archiwum Slow Food Dolny Śląsk

 

Gryfów Śląski / Rynek

To miasto jest właściwym zwieńczeniem tematu podcieni na Dolnym Śląsku. Wcale niewesołym. Zabudowa przyrynkowa ocalała tu na szczęście po II wojnie światowej. Rynek nie posiada podcieni, ale istniały one dawniej przy wszystkich pierzejach oprócz południowej, przynajmniej od poł. XVI w., jak twierdzi Janusz Pudełko. W 1963 r. na łamach czasopisma „Ochrona Zabytków” opisał potencjał pomysłu przywrócenia podcieni wokół rynku. Towarzystwo Miłośników Gryfowa Śląskiego opisało tę historię następująco:

„Rok 1963 – próby przywrócenia podcieni w Gryfowie Śląskim. Jest ku temu okazja. Kamienice wokół rynku niszczeją i znalazły się prawdopodobnie pieniądze na ich remont. Polscy architekci i konserwatorzy zabytków próbują przekonać władze do swoich idei. Jednak zapada decyzja o wyburzeniu kamienic pierzei północnej i budowy TKZ Podkowy. Przywrócone podcienia na gryfowskim rynku dziś stanowiłyby atrakcję turystyczną, a ekipy filmowe nie wyjeżdżałyby z naszego miasteczka. Tak za błędy dziadków płacą ich wnukowie. Ku przestrodze. Poniżej tekst dotyczący tego tematu.”

Opracowanie Janusza Pudełki jest wyrazem tęsknoty za utraconymi podcieniami. Autor pisze, że „zespoły domów podcieniowych jeszcze w czasach Wernhera (XVIII w.) były na Śląsku niezwykle częstą ozdobą miast. Sporo zniknęło w okresie zastępowania zabudowy drewnianej murowaną, co w wielu miastach śląskich nastąpiło w drugiej połowie XIX i początkach XX wieku. Przykładowo wymienię tu Środę Śląską, Trzebnicę, Kąty, Złotoryję, Świerzawę, Górę Śląską, Uraz. (…) zachowały się podcienia przy rynkach w Lądku, Lewinie Kłodzkim, Kowarach, Mieroszowie, Kamiennej Górze. Liczniejsze zespoły w Lubawce, Chełmsku, Lubomierzu. (…) Powszechnie znana jest sprawa ratowania zespołu domów podcieniowych przy rynku w Jeleniej Górze. Zespół ten jest bez wątpienia najbardziej interesujący i najbardziej wartościowy spośród tego typu zabytków na Dolnym Śląsku.”[6]

 

 

 Il. http://bazhum.muzhp.pl/media//files/Ochrona_Zabytkow/Ochrona_Zabytkow-r1963-t16-n4_(63)/Ochrona_Zabytkow-r1963-t16-n4_(63)-s17-27/Ochrona_Zabytkow-r1963-t16-n4_(63)-s17-27.pdf

 

 

Anna Rumińska

 

 

O autorce: architektka, antropolożka kultury i biesiady, publicystka, konsultantka, kucharka, fotografka, właścicielka i liderka grupy eMSA Inicjatywa Edukacyjna oraz inicjatyw społecznych i kulinarnych, np. Chwastożercy, Splot Szewska, Hala Targowa Wrocław Reaktywacja, Solpol Pop House. Członkini Slow Food International, propagatorka ruchu slow na Dolnym Śląsku, liderka convivium Slow Food Dolny Śląsk. Stypendystka Uniwersytetu Wrocławskiego, stypendystka Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, członkini Polskiego Towarzystwa Ludoznawczego. Pionierka pozaformalnej edukacji architektonicznej w Polsce, zajmuje się edukacją kulinarną, kulturową, promocją nieuprawnych (dzikich) roślin jadalnych, aktywizacją przestrzeni publicznej, politykami targowymi miast i wsi, uniwersalnym dizajnem, placemakingiem (miejscotwórstwem). Rozwija ławkologię i antropologię przestrzeni publicznej. Z pochodzenia wrocławianka.


[1] http://www.emsarelacje.pl/lawka-od-spoleczna/eventozakontraplacemaking.

[2] http://www.emsarelacje.pl/ogrodkigastro/mamyszpilkostradeniepotrzebujemynowej.

[3] http://granit-strzegom.com.pl/rynki-i-place.

[4] M. Furmankiewicz, Związki partnerskie sudeckich miast, online: http://www.skps.wroclaw.pl/3_sudety/32_biblioteka/bibllioteka40.pdf.

[5] http://dolny-slask.org.pl/693492,foto.html?idEntity=592696.

[6] http://bazhum.muzhp.pl/media//files/Ochrona_Zabytkow/Ochrona_Zabytkow-r1963-t16-n4_(63)/Ochrona_Zabytkow-r1963-t16-n4_(63)-s17-27/Ochrona_Zabytkow-r1963-t16-n4_(63)-s17-27.pdf.