/
Rita Baum

Biogram

 

 

Paweł Kaczmarski: Kryzysy i pogranicza

 

Od kilkunastu lat i kilkunastu numerów - a więc właściwie od swojego początku w 1998 – „Rita Baum”, autorski projekt Marcina Czerwińskiego, pozostaje zjawiskiem nieuchwytnym. Prawie nic, co istotne w tym wrocławskim periodyku, nie daje się wyjaśnić w formule encyklopedycznego hasła, noty w leksykonie. Trudności zaczynają się już przy okazji tytułu – Rita Baum to bowiem zarówno tekst, jak i „kobieta, której istnienie jest nie do końca sprawdzalne”, „postać fantomatyczna” (cytuję za oficjalną stroną przedsięwzięcia); osoba, której wizerunek jest pieczołowicie kreowany na łamach pisma i podczas organizowanych przez redakcję imprez.

Niełatwo zresztą przekrojowo opisać i wyjaśnić samą zawartość periodyku, w którym obok wierszy i felietonów znajdują się jedne z niewielu polskich przekładów Noiki czy wnikliwe, analityczne szkice o gnozie. Jak wreszcie uzasadnić i wytłumaczyć wydawniczą dwoistość projektu „Rita Baum”, na który – oprócz kulturalno-społecznego nieregularnika – składają się jedne z najciekawszych poetyckich (Requiem dla Saddama Husajna i inne wiersze dla ubogich duchem Góry) oraz prozatorskich (Grawitacje Franczaka) publikacji ostatniej dekady?

W wywiadzie z Ritą Baum (osobą), zamieszczonym na stronie „Rity Baum” (czasopisma), zostają przedstawione teoretyczne podstawy przedsięwzięcia; przeczytać można między innymi o „ciele, które staje się pismem”. Mowa tu o pewnej nieodwracalnej przemianie, w wyniku której uspójniające, motoryczne, sensualne sensy zostają rozbite i przekształcone w niejednolitą konstelację znaczeń. Powrót do jedności jest niemożliwy, nie uwzględniono bowiem ruchu odwrotnego. Jakkolwiek ezoteryczne może wydawać się takie wyjaśnienie (czy to nadal wyjaśnienie?) – ezoteryka zdaje się na trwałe wpisana w założenia całego projektu.

Nie należy z tego twierdzenia wyciągać fałszywych wniosków, że kolejne numery „Rity” składają się z niezrozumiałych, hermetycznych szkiców o metafizycznej na poły tematyce. W poszczególnych wydaniach nieregularnika znaleźć można eseje, recenzje, wywiady i dyskusje. Numery pozostają często profilowane tematycznie – od wydania poświęconego gnozie po numery „kobiecy”, „palestyński” czy „rosyjski”. A jednak nie sposób mówić o „Ricie Baum”, wychodząc od przekrojowego ich omówienia i podsumowania.

Najwłaściwsze wydaje się więc krążenie między hasłami i skojarzeniami, luźno powiązanymi asocjacjami. Zacząć należałoby zaś od kryzysu.

 

***

 

Kwestia kryzysu – rozumianego na różne sposoby, w kategoriach (nie)wystarczalności, zapaści, załamania, stanu współczesnej humanistyki i kultury – towarzyszy Ricie Baum na wielu płaszczyznach. Sama Rita mówi o procesie swojej przemiany w tekst, że „będzie próbowała dotąd, dokąd starczy jej ciała” - zakładając graniczny i skrajny charakter projektu, ograniczone pole, w jakim powstaje oraz „skończoność” materiału.

Na najprostszym poziomie trudno uniknąć jednak skojarzeń natury ekonomicznej; pismo - mimo ważnej roli, jaką pełni we wrocławskim i ogólnopolskim życiu kulturalnym - od niemal samego początku boryka się z problemem niewystarczających środków finansowych. Ta kwestia stała się dość szybko tajemnicą poliszynela, a konsekwencje niedoborów – nieregularny cykl wydawniczy, swoisty efekt zaskoczenia i niepewności, spiętrzenie materiału w kolejnych numerach – są teraz integralną częścią recepcji „Rity”.

Również najciekawszą publikację wydaną przy czasopiśmie - debiutancki tom wierszy Konrada Góry - można widzieć jako „książkę z odzysku”, spóźniony debiut podsumowujący przeddebiutancką twórczość poety; debiut, który musiał - choćby z uwagi na swoją objętość, przekrojowy charakter czy też wizerunek autora – ukazać się poza głównym nurtem wydawniczym, zaakcentować w ten sposób swoją osobność. Teksty Góry sugerują tryb czytania kierujący się ku tytułowym „ubogim duchem”, ku obrazom rozpadu i ułomności, również fizycznej; wreszcie ku narratorowi, który „promieniuje pustką”. Także w warstwie formalnej – czy raczej proceduralnej – autor wykorzystuje to, co „wygrzebane”, odrzucone i odzyskane. W wierszu Przedstawiciel Polski - który można zapewne nazwać zaangażowanym – Góra przeplata własne frazy z fragmentami książki Domowe napoje alkoholowe i zakąski (autorstwa Zb. Landowskiego, jak informuje przypis); gdzie indziej czytelnik przeczuwa tylko kryptocytaty, zamknięte często w formule tautologicznych, pozornie jałowych powtórzeń (jak w wierszu Oś snu, która wykręca ciało, który można ponoć – zgodnie z sugestią poety – czytać w dowolnej kolejności linijek i zdań).

Powiedzieć, że na innym poziomie Góra dostrzega kryzys współczesnego języka – albo poddaje język krytyce – to uciec się do publicystycznego komunału. A jednak nie sposób zrezygnować z kategorii „wytrzymałości”, wystarczalności i niewystarczalności tekstu. Wiele wierszy poety (jak choćby Mit, 1985, Nigdy nie słyszałem słowa nędza bądź Granica) zdaje się nasycać język archaicznymi – czy też anachronicznymi – konstrukcjami, wzniosłością frazy, aurą proroctwa. Osiągnięte zostaje pewne, choćby pozorne, maksimum; chciałoby się powiedzieć wręcz, że współczesna polszczyzna nie może wytrzymać niczego ponadto, co Góra już robi. Właśnie ten stan skrajnego nasycenia autor wskazuje jako początek każdego radykalizmu – włącznie z politycznym; i ten właśnie stan przyczynia się do fascynacji, jaką niezmiennie wzbudza debiutancki tom poety.

Głos Góry – zarazem prorocki i ironiczny, mityczny oraz prześmiewczy – zdaje się służyć nie tyle badaniu wytrzymałości języka, co jej „osiągnięciu”; nagięciu granic języka, a nie ich teoretycznemu określeniu. To ponownie odsyła czytelników Requiem...  do lektury Rity Baum.

 

 

***

 

Wrocławskie czasopismo zdaje się w jakiś sposób antycypować i „ucieleśniać” - zresztą zgodnie ze swoimi zamierzeniami – kategorię pogranicza (bądź pograniczy), która stosunkowo niedawno stała się w Polsce jednym z centralnych, kluczowych pojęć literaturoznawczych. Jakkolwiek w wypadku „Rity Baum” trudno chyba mówić o jego planowym wykorzystaniu, o świadomym włączeniu tej kategorii w teoretyczne podstawy projektu, o tyle „pograniczność” niezmiennie powraca jako skojarzenie – począwszy od tematycznej różnorodności nieregularnika, aż po jego oscylowanie między literackimi a naukowo-analitycznymi dyskursami.

Formą, po którą najczęściej sięgają autorzy Rity, pozostaje esej; on właśnie, wraz ze szkicami krytycznymi (i tekstami ściśle literackimi – poezją i prozą), kształtuje ogólne ramy czasopisma. Z tym formalnym wyborem współgrają wątki, które powracają w „Ricie”, a które wymuszają specyficzną niejednolitość i „niełączność” wywodu; mówi się w niej bowiem nie tylko o historii filozofii i o współczesnej literaturze, ale i o wielu zjawiskach pozostających jednocześnie w niszach i na pograniczu dyscyplin - od (re)interpretacji myśli gnostyckiej po poezję cybernetyczną i swoiste urban studies. Co więcej, „Rita Baum” – jako jeden z niewielu ukazujących się dziś periodyków kulturalnych – faworyzuje formy długie, teksty wnikliwe i dociekliwe, precyzyjnie ujmujące problem, a zarazem nie stroniące od wybiegów poza swoje początkowe pole i poza założoną dyscyplinę – zarówno w stronę innych dziedzin studiów, jak i w kierunku bardziej „literackiego” nastawienia. Wśród twórców „Rity” pojawiają się więc (niektórzy w podwójnych, czy wręcz potrójnych rolach krytyków, badaczy i literatów): Roman Bromboszcz, Michał Fostowicz, Bogdan Banasiak, Jerzy Franczak, Łukasz Andrzejewski, Agnieszka Kłos, Marcin Starnawski, Ewa Sonnenberg, Krzysztof Matuszewski, Marcin Czerwiński (naczelny) czy Andrzej Ficowski. Również wśród „ścisłych” poetów czytelnik znajdzie tych, którzy łączą tekst poetycki z dyskursami filozoficznym czy medialnym; od Góry i Szczepana Kopyta po Justynę Radczyńską, Bartosza Konstrata i Romana Bromboszcza. A przecież na łamach „Rity” publikowało też wielu, którzy na inne sposoby uciekają jednoznacznym określnikom – żeby wymienić tylko Mariusza Grzebalskiego, Edwarda Pasewicza, Justynę Bargielską, Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego, Julię Szychowiak czy Adama Wiedemanna i Michała Witkowskiego.

Nieustanne poruszanie się w rejonie pograniczy widać może jeszcze wyraźniej w samodzielnych publikacjach wydanych przez „Ritę”. W świecie bez prawdy Michał Fostowicz – znawca m.in. Nietzschego, filozofii Wschodu i Williama Blake’a, autor znakomitej monografii Boska analogia poświęconej temu ostatniemu i tłumacz jego wierszy – łączy szkice o poetach i filozofach w książce, która stale balansuje na granicy mitu i krytycznej analizy, nie ucieka od mistycznego wydźwięku interpretowanych tekstów, a zarazem – paradoksalnie i niejako wbrew sobie – stawia mocne tezy metafizyczne. 

W Grawitacjach Jerzy Franczak (krakowski prozaik, krytyk i badacz literatury) zadaje pytania o rolę narratora i naturę podmiotu – w tradycji, którą chciałoby się nazwać Gombrowiczowską. Pozostaje jednocześnie czujnym kpiarzem i zdolnym satyrykiem, łącząc swoją „poważną działalność” z tym, co można nazwać najprościej „opowiadaniem historyjek”. Przemożna ironia tej książki, nadając jej lekkość i moc, zdaje się zarazem przytłaczająca, niemal paraliżująca – jakikolwiek komentarz nie chce przejść przez gardło czytelnika, który antycypuje już prześmiewczą i błyskotliwą odpowiedź autora. A jednak prozatorski zbiór Franczaka warto – choć nie bez przymrużenia oka – zaklasyfikować jako „małe arcydzieło”.

W najnowszej z książkowych publikacji „Rity”, zatytułowanej kołokrąg, Jerzy Olek i Kordian Bakuła łączą tekst z graficznymi wariacjami, nieustannie powracając do geometrycznego motywu koła. A przecież osobno pisać można albumie campowych fotografii Darka Orwata (Orwatstory), o tomach poezji Wróblewskiego (Hotelowe koty, wiersze zebrane) i Domarusa (Stany własne, wybór), o poetyckich prozach Agnieszki Kłos (Całkowity koszt wszystkiego) i o wierszowanej encyklopedii Ewy Sonnenberg (Encyklopedia szaleńca). Choćby na marginesie należałoby jeszcze wspomnieć o wydawnictwie muzycznym czasopisma, w którym ukazały się trzy płyty Kormoranów.

 

***

 

Niejako na przekór (po)graniczności i mobilności formy, „Rita” nie daje się czytać w oderwaniu od kategorii syntezy. Najbardziej czytelnym znakiem tej ostatniej są oczywiście numery profilowane tematycznie; ich spójność pozostaje często umowna (przykładem jedna z ostatnich edycji, „palestyńska”). Innym spoiwem projektu zdają się twórcy, których nazwiska powracają w spisie treści.

„Zbierana”, przekrojowa i ogólnokulturalna formuła czasopisma współgra z obecnością pewnych stałych wątków; jego syntetyczność i synkretyczność z dygresyjnym oraz idiomatycznym charakterem. Ostatecznie trudno mówić o Ricie Baum jako o przedsięwzięciu „centralnie planowanym”, uporządkowanym i ułożonym od początku do końca; Rita, wraz z jej ciało-pismem, jawi się bardziej jako „korpus” tekstów - stale formowany, stale in progress, podlegający organicznym niemalże przemianom i poddający się wszelkim ruchom odśrodkowym. Na najogólniejszym poziomie cały projekt zadaje więc pytanie o anatomię lektury, o jej fizyczny i sensualny charakter. Odpowiedzią staje się specyficzny tryb odbioru, w którym poszczególne hasła i skojarzenia nie chcą się ani zupełnie rozejść i oddzielić, ani do końca zgrać.

 

Paweł Kaczmarski