Rozdział 2.

wróć


 

Winny być usunięte

Temat: deuteutonizacja

 

Stoję przed rumowiskiem siedmiu zawalonych stuleci i szukam twojej duszy. W zasiedziałych, niemieckich rodach mieszczańskich, w trinksztubach i marktplatzach, w ulicach tysięcy czynszowych kamienic... Czy znajdę? W zabytkach niemieckiej architektury, w skamielinach obcej myśli, w środkowo-europejskim centrum handlowym, w niemieckich księgach, papierach firmowych, aktach książęcych, cesarskich, pruskich, kapitulnych, uniwersyteckich... Milion godzin czytam: Breslau, Breslau. Wrocławiu, Breslau cię przygniótł ciężkimi zwałami obcego życia, zalał szeroką falą kolonistów, rzemieślników, kupców, urzędników, artystów. Sasy, Brandenburczykowie, a także Flandry i Gallowie. Wrocławiu! Breslau był twoim okupantem.

Zbyszko Bednorz, “Idę do Ciebie, Wrocławiu!” (“Polska Zachodnia” 1945.08.05, nr 1).


 

Lektura tygodnika “Polska Zachodnia” (chwała wam, biblioteki cyfrowe, za nieograniczony dostęp) i innych polskich periodyków z połowy 1945 r. może człowiekowi uświadomić, jak często w podobny sposób opisywano w owym czasie nie-polskie epizody w historii Ziem Zachodnich. A szczególnie Wrocławia. “Okupacja” to tylko jeden z przykładów, określający wówczas sytuację uciskanej przez wieki na tych ziemiach polskości. Polskości, jak głoszono, autentycznej, głęboko zakorzenionej i jeszcze głębiej zepchniętej ze społecznej świadomości mieszkańców Breslau; polskości czystej, zaś za sprawą niemczyzny — rugowanej, deprecjonowanej, likwidowanej. Walka z niedawnym okupantem dla napływowych polskich obywateli we Wrocławiu — chwilę po zakończeniu działań zbrojnych, na dotychczas obcej, wrogiej ziemi, w samym środku wielkiego transferu ludności — miała mieć więc charakter symboliczny.

Proces adaptacji kulturowej wymagał, aby w ślad za uporządkowaniem zrujnowanego działaniami wojennymi miasta i zapewnieniem przez władze nowym mieszkańcom bezpieczeństwa oraz podstawowych potrzeb bytowych, zawiązał się front działań kulturowych, umożliwiający “wrastanie” powojennym polskim osadnikom (posługuję się językiem militarnym celowo). Ludzie jakoś musieli, idąc za Joanną Nowosielską-Sobel “oswoić krajobraz”1, do którego właśnie przybyli, a który dla wielu miał się okazać nie tymczasowym przystankiem, a stacją końcową — i nowym domem. Otaczające zewsząd treści graficzne i informacyjne zapisane w języku wczorajszego okupanta podsycały atmosferę wrogości i stanowiły poważną przeszkodę, aby odnaleźć się w nowym środowisku bez poczucia zagrożenia, nie-tymczasowo. Aby wzmocnić zbiorowe poczucie zakorzenienia, sięgano po ekspansywną retorykę, zachowując dyskryminacyjną pisownię (“niemcy”): Polacy na ziemiach odzyskanych muszą czuć się i być elementem panującym. Polak jest na tej ziemi panem, niemiec zadomowionym intruzem. Ta zasada naczelna mówi sama za siebie2. W ten sposób próbowano kształtować nową, zbiorową, osadniczą tożsamość.

 

Pokost

Michał Poliak postulował: Trzeba było rozpocząć żmudną pracę usuwania pokostu niemieckości, który gęstą warstwą pokrył w ciągu szeregu stuleci ziemie polskie i w wielu wypadkach polskość zadusił. W związku z tym należało zainicjować i prowadzić wielką akcję repolonizacji na dłuższy obliczony okres, akcję nasycania książką polską terenu a usuwania książki niemieckiej, udostępniania polskiej kultury wszelkimi środkami, aby usunąć zakorzenione wpływy rzekomo wyższej kultury niemieckiej3. Nasycenie na świeżo wcielonej terytorialnie przestrzeni komponentem polskiej kultury stało się dla władz jednym z priorytetów.

Spróbujmy — na umownym poziomie wykonalności — wejść w buty cytowanego na początku Zbyszka Bednorza oraz jemu współczesnych. I określić obszary, w jakich wspomniane chwilę wcześniej “oswojenie krajobrazu” miało się rozgrywać. Na Ziemiach Zachodnich po 1945 r. wysiedleniom ludności niemieckiej, czyli jak wtedy określano, “repolonizacji”, towarzyszyły nie tylko transfer struktury narodowościowej, wprowadzenie polskiej administracji, spolszczenie toponimii, przesunięcie narracji historycznej na polskocentryczną (opartą na mitach założycielskich piastowskiego Wrocławia i powrocie do “macierzy”), której dystrybucją jako narzędzie propagandowe zajęły się środki masowego przekazu.

Owe działania zawierały się w szeroko stosowanej tuż po wojnie frazie “usuwania śladów niemczyzny”. Słowem: degermanizacja. Deteutonizacja. Czyli “odniemczanie” definiowane w kategorii zatarcia śladów poniemieckości w przestrzeni publicznej, likwidacji śladów niemieckiego języka z obiektów codziennego użytku. Wszystkie te zagadnienia wpisywały się w cel nadrzędny: rozwiązanie przez władzę problemu, jakim byli Niemcy na nowo wcielonych do Polski ziem zachodnich, zarówno populacyjnie, jak i kulturowo.

Zresztą, pozostańmy chwilę przy aspektach nazewniczych. Już przeszło połowę ulic w mieście przemianowaliśmy na polskie — metodę pracy przy zmianach wrocławskich urbanonimów opisuje kronika Andrzeja Jochelsona, ówczesnego naczelnika Wydziału Kultury, Sztuki i Szkolnictwa. [N]ależę do Komisji do Zmiany Nazw Ulic i znacznie przyczyniam się do wzmożenia tempa jej prac — pisał on we wpisie ze stycznia 1946 r. Po każdym posiedzeniu układam ulice w trzy spisy: na liście A znajdują się ulice z nazwami niemieckimi i zmienionymi polskimi, lista B grupuje ulice z nowymi nazwami polskimi i starymi niemieckimi, C natomiast nie zmienione jeszcze niemieckie nazwy4.

Jeśli chodzi o wdrażany przez władzę schemat działania, bazowano na wcześniejszych doświadczeniach, np. sprzed trzydziestu lat, gdzie wpierw Warszawę derusyfikowano przez Niemców w 1915 r. Wszystkie napisy w języku rosyjskim na gmachach rządowych i publicznych, z wyjątkiem kościołów i pomników, winny być usunięte przez zarząd miasta przed 1-m września r.b. — pisano w “Kurierze Waszawskim” 27 sierpnia5. 4 dni na derusyfikację stolicy. Natomiast już po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, w rozkazie z 9 grudnia 1918 r. płk. Zawadzki liczbę dni na usunięcie wszystkich napisów rosyjskich i niemieckich w Warszawie ustalił na 11. Nie stosujących się pociągnie się do surowej odpowiedzialności6 — ostrzegał. Podobnie było z różnymi obiektami upamiętniającymi historyczne postaci, które należało zlikwidować: Przed cerkwią keksholmskiego pułku gwardii przy Puławskiej koło Rakowieckiej stało popiersie cara Piotra I. Istnieją dwie wersje jego losów. Wedle jednej, zabrali je Niemcy, bo było z brązu. Wedle innej zrzucone wcześniej poszło do huty w latach 20. Rzekomo było żelazne7. Złomowanie czy przetapianie postumentów jako metoda kształtowanie przeszłości na nowo nie była, ma się rozumieć, wynalazkiem ani polskim, ani tużpowojennym. Była to zwyczajowa praktyka podczas przejmowania administracji wszelkich zdobytych, wcielonych czy odzyskanych terenów podczas działań wojennych, bądź po ich zakończeniu.

W warunkach 1945 r. usuwanie Niemców odbywało się dwutorowo: poprzez zorganizowane wysiedlenia oraz tworzenie warunków skłaniających Niemców do wyjazdu8. Chaotycznie i brutalnie początkowo prowadzoną akcję przesiedleńczą ludności niemieckiej, której status prawny był nieuregulowany, przerwano przed konferencją poczdamską. Po ustanowieniu odpowiednich okólników wprowadzono hierarchię wysiedleńczą opartą na kryterium produktywności i przydatności (niezbędni jako siła robocza Niemcy mogli pozostać ze względów praktycznych). Jednocześnie próbowano podjąć natychmiastowe, zakrojone na olbrzymią skalę działania osadnicze. Tylko w jaki sposób natychmiastowo wdrożyć te założenia na terenie 100 tys. km2? Powołanie Ministerstwa Ziem Odzyskanych we wrześniu 1945 r. miało zintensyfikować te działania w perspektywie kolejnego roku jako priorytet. Jednocześnie starano się uporządkować akcję wysiedleńczą, wstrzymując np. możliwość “dzikiej repatriacji”, czyli wyjazdów dobrowolnych.

Pod względem osadniczym ustanowienie Ministerstwa Ziem Odzyskanych miało wartość symboliczną i propagandową. Nazwa resortu ze względów propagandowych miała świadczyć o tym, że terytoria te należały przed wiekami do państwa polskiego (piastowskiego). Stąd szermowanie w historiografii polskiej wizją tzw. Polski piastowskiej i powrotu na ziemie zachodnie i północne, w miejsce zarzuconej idei jagiellońskiej, którą deprecjonowano, oskarżając o propagowanie w przeszłości ekspansji na wschód9. Swoją drogą, nie wszyscy zdają się pamiętać, że rodowód samego terminu “ziem odzyskanych” sięga okresu, gdy wcielano do terytorium Polski tzw. Zaolzie10. Samo pojęcie było więc wcześniej testowane przez aparat władzy pod względem symbolicznym, politycznym i propagandowym w zupełnie innym ustroju i okolicznościach historycznych.

 

Tydzień na usunięcie

Za Anną Jankowską-Nagórką procesy ukryte pod pojęciem “odniemczania” zdefiniujmy jako pozbycie się elementu materialnego i kulturowego spuścizny teutońskiej (niemieckiej i krzyżackiej), niekiedy uzupełniane przez ‘zalanie’ poniemieckich luk elementem słowiańskim, zwane krótko deteutonizacją11. Usunięciu miały więc podlegać ślady poniemieckości utrwalone np. w przestrzeni publicznej lub obiektach zawierających treści symboliczne (tablice pamiątkowe, pomniki, monumenty, a także nekropolie12), wprost odwołujące się do niemieckiej kultury czy historii, ale również informacje użytkowe zawarte na drogowskazach, tablicach z nazwami ulic, tabliczkach znamionowych i innych tego typu obiektach.

Pozostając w kontekście monumentów: jeden z najbardziej dla Wrocławia reprezentatywnych, 6-metrowy pomnik cesarza Wilhelma I został zniszczony 21 października 1945 r. podczas masowej uroczystości, której przewodził pierwszy prezydent Wrocławia Bolesław Drobner. (Elementy z podstawy pomnika znajdują się na terenie wrocławskiego ZOO). Wcześniej pomnik króla Fryderyka Wilhelma III usunięto i przetopiono, w co zamieszani byli trzej działacze Spółdzielni Weteranów Powstań Śląskich, którzy działając oddolnie, w ramach, czynu społecznego, odbiegli od czysto społecznych motywacji i równo podzielili między siebie zysk z zezłomowania obiektu13. Przesłuchiwani odwoływali się do obwieszczenia prezydenta dotyczącego usuwania śladów niemczyzny. Można tylko spekulować, w jakim tempie likwidowano by monumenty Gebharda von Blüchera (pl. Solny, ówczesny Blücherplatz) czy konny pomnik Fryderyka II, gdyby jeszcze w 1944 r. nie zostały one zdemontowane, a następnie ukryte pod powierzchnią ziemi na terenie miasta przez jednostki SS.

W okresie przejściowym, tuż po wygaśnięciu działań zbrojnych, istnienie dwujęzycznych oznakowań miało charakter pragmatyczny, jednak niekiedy dochodziło do sytuacji kuriozalnych:
W wielu punktach miasta, między innymi na Rynku na pl.Królewskim przy ul.Marszałka Stalina zostały niedawno umieszczone drogowskazy z napisem: “Łódż 233km (Litzmannstadt)". Zwracaliśmy już uwagę na bezsensowność wymieniania nazwy miasta, stworzonej przez Niemców już w czasie okupacji. Podawanie niemieckich nazw miejscowości, leżących na Dolnym Śląsku tłumaczyć można tym, że niektórzy z nas mogli jeszcze nie znać nazw polskich. Wymienianie jednak obok Łodzi nazwy "Litzmannstadt" nie może służyć nikomu, chyba tylko zacietrzewionym Niemcom.którzy nie chcą pamiętać rzeczywistej nazwy miasta, przez nich samych jeszcze przed kilku laty używane14. Warto przypomnieć, że wszelkie niemieckie napisy miały zniknąć już dwa miesiące wcześniej, kiedy prezydent Wrocławia dał tydzień (!) właścicielom wszelkich nieruchomości w mieście na usunięcie śladów przeszłości wyrażonych w niemczyźnie15.

Wracając do inskrypcji o charakterze handlowym czy usługowym: te naniesione farbami na zewnętrznych ścianach budynków zamalowywano bądź skuwano, natomiast epigrafy nieumieszczone bezpośrednio na samych elewacjach (szyldy sklepowe, gastronomiczne, czyli inskrypcje o charakterze komercyjnym utrwalone np. na drewnianych witrynach) demontowano. Urzędowo bądź oddolnie, obywatelsko. Wprawdzie napływowej ludności nie trzeba było do tak pomyślanych działań repolonizacyjnych specjalnie zachęcać, jednak owa akcja nie zawsze przebiegała na tyle błyskawicznie, aby zaspokoić oczekiwania lokalnych społeczności względem władz. Jakoś wrocławski zarząd miejski nie może sobie poradzić z tabliczkami i farbą — więc zajeżdżamy na Gartenstrasse (zamiast na Dworcową, powiedzmy, bo ogrodów tam jako żywo, nie widać) — pisał Julian Lewański w pierwszym numerze czasopisma “Odra”16. W tym samym czasie z komunikatów prasowych i obwieszczeń płynął entuzjazm dla oddolnych lub pieczołowicie organizowanych przez lokalne szczeble władzy akcji odniemczających nie tylko Wrocław. Intensyfikacja owych działań przypadła na 1947 r.. gdzie w różnych miastach Polski organizowano “tygodnie walki z Niemczyzną”.

 

Formy niepamięci

Próba zerwania w sposób ostateczny ze starym porządkiem napotyka na rodzaj historycznego dziedzictwa i staje wobec groźby rozbicia się o nie — pisze Paul Connerton w jednej z kanonicznych prac odnoszących się do pamięci społecznej. Im bardziej totalne są zamierzenia nowego ustroju, tym silniej podejmował on będzie próby zadkretowania epoki wymuszonego zapominania17. Intuicje brytyjskiego antropologa nad Odrą i resztą Ziem Zachodnich znajdują wyraźne odzwierciedlenie.

Stosunek do przeszłości jest zawsze zależny od napięcia między memorią a amnezją18 —   twierdził niemiecki historyk Martin Sabrow, odnosząc się do teorii pamięci dialogicznej, którą zaproponowała niemiecka teoretyczka pamięci Aleida Assmann. W polityce pamięci po II wojnie światowej Assmann wyróżnia cztery fazy (czy cztery punkty widzenia), z których ostatnią (po fazach: „dialogicznego zapomnienia”, „pamiętania, by nigdy nie zapomnieć” oraz „pamiętania, by przezwyciężyć”) jest faza „dialogicznego pamiętania”19. Czy usuwanie śladów przeszłości z nośników pamięci kulturowej, jaką była w pierwszy latach po II wojnie przestrzeń otwarta Wrocławia, można by ująć w charakterze “aktywnego zapominania”? Niezupełnie. Koncepcja Assmann opisywała zapomnienie jako element przebaczania, a nie w charakterze procesu służącego oswojeniu nowo zdobytej przestrzeni i nasycenie jej formą pamięci mitycznej (np. mit piastowski). Na przebaczenie było zdecydowanie za wcześnie. Tym bardziej że owo oswojenie było oparte na zupełnie zrozumiałej wrogości wobec poprzednich mieszkańców tych ziem. Po drugie, zbiorowy charakter tego procesu odsyła nas raczej do mocno osadzonego socjologicznie i pozostającego w dość powszechnym użyciu innego terminu, który zaraz rozspacjujemy:

W ujęciu społecznym n i e p a m i ę ć byłaby więc stanem wspólnotowego odnoszenia się do przeszłości, takim, w którym współegzystuje to, co pamiętane, to, co wypierane i to, co jeszcze nie przyswojone — Roma Sendyka pisze na tle rozważań Piotra T. Kwiatkowskiego. Treści odnoszone do przeszłości byłyby w płynnym stanie negocjacji, wykonywanej w obrębie zbiorowości, po części biernie, przez nieupamiętnianie, przeoczenie, zaniedbywanie jakieś części faktów dotyczących przeszłości, ale także w sposób czynny przez negowanie, zacieranie, cenzurowanie: w czynnościach tych brałyby udział również instytucje i media wytworzone przez daną społeczność20. Takie zarządzanie pamięcią (a właściwie niepamięcią) miejsca i przestrzeniami otwartymi było więc jednym z narzędzi, dzięki którym od maja 1945 r. usiłowano kulturowo zaadaptować na Ziemiach Zachodnich osadników.

 

Historia i tynk

Ile treści symbolicznej może zawierać… tynk? W znakomitym leksykonie “Sztuka podręczna Wrocławia” Anna Markowska podnosi rangę tego budulca do pojęcia o wiele bardziej nasyconego treścią społeczną niż tylko substancja-zaprawa, a przez pryzmat społecny i ideologiczny opisuje wrocławskie wcielenie “Tygodnia walki z niemczyzną”:

tynk
Warstwa zaprawy lub gipsu na elewacji budynku stała się w powojennym Wrocławiu nośnikiem polityki historycznej. By z heterogenicznego społeczeństwa przybyszów zbudować spójną tożsamość wrocławian, trzeba było albo spod niemieckiego tynku wydobyć stary piastowski Wrocław (co było trudne), lub przeciwnie – teutońskie ślady zatynkować, czyli opancerzyć i osłonić toksyczne symbole, reklamy i napisy na sklepach, uniemożliwiające migracyjnemu społeczeństwu akulturację i stworzenie koherentnego organizmu (co było łatwiejsze).
[...] Tynkowanie zmieniało zuchwały kaprys Stalina dotyczący przesunięcia granic w logiczny akt historycznego determinizmu. Historia i tynk to więc zestaw tylko pozornie związany jedynie ze starzejącymi się kokietkami21.

 

Mimo opisanych wcześniej starań, inicjatyw, prób mobilizacji społeczeństwa, monetyzujących we Wrocławiu trud odniemczania oraz oddolnych przedsięwzięć, spod tynku w wielu miejscach wciąż patrzy Breslau.


 

Grzegorz Czekański

 


 

1 J. Nowosielska- Sobel, „Oswajanie krajobrazu” na Dolnym Śląsku w drugiej połowie lat 40. XX w. [w:] “Ziemie Zachodnie – historia i perspektywy”, red. W. Kucharski, G. Strauchold, Wrocław 2011, s.47-61.

2 Wiktor Miklewski, “O nową społeczność kresową na Zachodzie”, [w:] “Polska Zachodnia” 1945 nr 11, z 10 października.

3 Michał Poliak, “Raport Działalność Biura Ziem Odzyskanych Ministerstwa Oświaty w roku 1945/46”, [w:] “Odra” 1947 nr 5, z 02 lutego.

4 Andrzej Jochelson, “Kronika Semipałatyńsk-Wrocław”, Wrocław 1997, s.305.

5 “Kurier Warszawski” z 27.10. 1915 r., cyt. za: https://przystanekhistoria.pl/pa2/tematy/kultura/43336,Derusyfikacja-w-Warszawie-19151926.html, dostęp z 22.11.2021.

7 Rafał Jabłoński, “Wymazywanie niechlubnej przeszłości”, “Życie Warszawy” z 09.11.2008, zob. https://www.zw.com.pl/artykul/304786.html, dostęp z 22.11.21.

8 Paweł Kacprzak, “Polityka władz polskich wobec ludności niemieckiej w okresie funkcjonowania Ministerstwa Ziem Odzyskanych”, “Czasopismo Prawno-Historyczne” 2010 nr 2, Warszawa.

9 Ryszard Kaczmarek, “Historia Polski 1914-1989”, Warszawa 2010, s. 551.

10 Dekret Prezydenta Rzeczypospolitej z dnia 11 października 1938 r. o zjednoczeniu Odzyskanych Ziem Śląska Cieszyńskiego z Rzecząpospolitą Polską, Dz.U. 1938 nr 78 poz. 533.

11 Anna Jankowska-Nagórka, “‘Deteutonizacja’ Dolnego Śląska w latach 1945-1949 jako przykład polityki władz Polski Ludowej wymierzonej przeciwko niemczyźnie”, [praca doktorska], str. 11, Kraków 2017, zob.: https://rep.up.krakow.pl/xmlui/bitstream/handle/11716/3009/Jankowska-Nag%c3%b3rka_Anna-praca_doktorska.pdf?sequence=1yy&isAllowed=y, dostęp z 13.06.2021.

12 Do takich sytuacji dochodziło wbrew tajnemu okólnikowi Ministerstwa Ziem Odzyskanych, który zabraniał usuwania napisów z nagrobków. Zob. Anna Jankowska-Nagórka, dz. cyt., str. 28.

13 Teresa Kulak, “Wrocław. Przewodnik turystyczny”, Wrocław 1997, s. 275.

14 (k), “Kiedy będą usunięte bezmyślne napisy”, [w:] “Pionier” 1945 nr 76, z 23 listopada.

15 Marek Ordyłowski, “Życie codzienne we Wrocławiu 1945-48”, dz. cyt., s. 246.

16 Julian Lewański “Wrocławskie spostrzeżenia”, [w:] “Odra” 1945, nr 1 [sierpień], Katowice.

17 Paul Connerton, “Jak społeczenstwa pamiętają”, przeł. Marcin Napiórkowski, Warszawa 2021, s. 49.

18 Cyt. za: Magdalena Saryusz-Wolska, “Posłowie. Teorie pamięci Aleidy Assmann”, [w:] Aleida Assman, “Między pamięcią a historią. Antologia”, Warszawa 2014, s. 313.

19 Aleksandra Burdziej, “Kultura jako pamięć. Aleidy Assmann dialog ze współczesnością”, [w:] “Litteraria Copernicana” 2014, nr 2.

20 Roma Sendyka, “Niepamięć albo o sytuowaniu wiedzy o formach pamiętania”, [w:] “Teksty drugie 2016, nr 6, s. 256.

21 Anna Markowska, “Sztuka podręczna Wrocławia”, Wrocław 2018, s. 73.

 

 


Pracę nad książką umożliwiło stypendium ze środków Miasta Wrocławia.