Rozmowa z Łukaszem Rusznicą

wróć


 

Syfiaste wersje siebie trzeba polubić albo zaakceptować

Z Łukaszem Rusznicą rozmawia Anna Maria Łozińska

 

W 2016 r. Łukasz Rusznica został zaproszony do programu rezydencyjnego European Eyes on Japan, w ramach którego wyjechał do Japonii. W 2018 r. album „Subterranean River” zostaje wydany, pod koniec tego samego roku Simon Baker uznaje go za jedną z 5 najciekawszych publikacji 2018 r., a platforma phmuseum umieszcza na liście najlepszych książek. Fotografa pytam o wrażenia z Japonii, pracę nad książką, zawód kuratora i jego definicję fotografii.

 

Anna Maria Łozińska: Skąd zafascynowanie mitologią japońską? Dlaczego zdecydowałeś się na pokazywanie tego kraju akurat przez ten pryzmat?

Łukasz Rusznica: To wszystko jest dużo prostsze: znalazłem zaproszony do Japonii i dzięki temu mogłem tam pracować. Nigdy nie byłem specjalnie zafascynowany Azją; raczej nazwałbym swój stosunek naturalnym. Nie fantazjowałem o wyjeździe do Japonii, nie uczyłem się języka, nie podniecałem się na myśl o katanie. Ale oto pojawiłem się w Japonii i musiałem to doświadczenie przepracować, zamienić w zdjęcia. Już pierwszego dnia po przyjeździe byłem w bardzo pięknym ogrodzie – cała architektura, krajobraz były tam podporządkowane ludzkiemu spojrzeniu. Chodziłem po nim i miałem wrażenie, że patrzę na świat serią obrazów, bo tak ktoś wymyślił ten ogród. Nie tego szukałem, nie to chciałem pokazać. Japonię tak łatwo zamienić w „ładny obrazek”, pocztówkę zasilaną kategorią „egzotyczność”, która staje się cukrem dla oka. Dlatego duchowość wydała mi się interesującą optyką. Każdy folklor, rytuały, które istnieją w danej kulturze, pozwalają ją trochę poznać. Zaintrygował mnie ten aspekt mitologii, który próbuje odpowiedzieć na pytanie: jaki sposób przeżywania świata spowodował, że tego typu wierzenia mogły zaistnieć? I tu wchodzą historie o potworach i duchach, pojawia się tu także etyka i wartości; wreszcie tu pojawia się obcość. Trzeba mieć jednak do tego pewien dystans. Europy też nie można oceniać tylko przez pryzmat chrześcijaństwa. Rytuał mszy i żywoty świętych nie mówią nam wszystkiego o współczesnej Polsce... Ludzie, których poznałem w Japonii wierzą w etos związany np. z Kami, a jednocześnie, w pewnym sensie, nikt w to nie wierzył.

Gdzie w tym wszystkim jest człowiek? W albumie splata się z naturą, co miejscami wywołuje dość niepokojący efekt.

Człowiek jest biologią, kulturą, językiem. Jest tym wszystkim. Jedno wypływa z drugiego. We współczesnym świecie to się wciąż zapętla. Nie jesteśmy neutralni, nie jesteśmy też poza naturą; jesteśmy jej elementem. Niestety często jako niezwykle zachłanne jednostki stawiamy się nad naturą, ale to wynika tylko z naszej pychy i głupoty. Tam, gdzie nie jesteśmy w stanie czegoś objąć zrozumieniem, rodzi się niepokój. Dla mnie osobiście jest on związany z duchowością, rozwojem wewnętrznym. Bo są to obszary, które nie zawsze są miłe i przyjemne, nie zawsze są też bezpieczne. Często gdy chcemy coś poznać, zderzamy się z jakąś obcością – czy to w religii, czy na terapii – wkraczamy wtedy na nieznane sobie terytorium i pojawia się ryzyko. Może wszystko będzie okej i  to doświadczenie nas wzbogaci, może połamiemy sobie nogi... Nigdy nie masz pewności.

Jaka jest więc Twoja Japonia?

To nie jest książka o Japonii, to nie jest reportaż lub dokument. Te zdjęcia zostały tam zrobione, ale są o czymś zupełnie innym. Dla mnie to jest książka o takim podkręconym układzie nerwowym, o empatii. Robiłem zdjęcia w fazie obsesyjnej. Wiedziałem, że wyjeżdżam na sześć, siedem tygodni, że będę w nowym miejscu, z nowym aparatem i nie mogłem sobie pozwolić na przegapienie jakiejkolwiek okazji. Nie rozumiałem niektórych sytuacji, nawet nie specjalnie skomplikowanej dworskiej etykiety, tylko jak zamówić udon w lokalnym barze. Dominującą emocją była obcość. Uczyłem się też nowego obiektywu – to jest wszystko połączone i poplątane; sensy, które starasz się złapać i codzienne banalne sytuacje związane ze sprzętem, na którym pracujesz. Nie udawałem przed sobą, że mogę wszystko zrozumieć, raczej czerpałem siłę z bycia wykluczonym i tego, jak mój mózg i ciało spinają się, żeby to wszystko ogarnąć. Zrobiłem mnóstwo zdjęć, do których wróciłem dopiero po roku, przygotowując album. 

 

Łukasz Rusznica, "Untitled", z serii "Subterranean River"
 
 

Praca nad albumem jest uporządkowaniem materiału, który ze sobą przywiozłeś?

Pracując nad książką, zastanawiam się, co zobaczy "odbiorca". Nie wierzę w narrację. (śmiech) To bardzo popularne słowo, które często pojawia się w kontekście fotografii. Narracja implikuje istnienie jakiegoś z góry narzuconego sensu czy konkretnej historii albo drogi, którą należy podążać. Wolę myśleć w kategoriach struktury: buduję coś pauzami, kolorami, zderzeniami. W moim odczuciu struktura jest jednak odłączona od kontroli sensów. To nie jest gra z jednym rozwiązaniem. Odbiorca podchodzi do książki ze swoim doświadczeniem i staje się komponentem, który sprawia, że wszystko może zaistnieć.

W Polsce ludzie chcą kupować książki o fotografii?

Rynek jest wszędzie bardzo podobny – wąski. Nie ma co się oszukiwać, że się na tym zbuduje karierę. To są inne kategorie niż np. malarstwo. Obraz zawsze jest unikatowy, zawiera się w nim gest ludzki i to inaczej wpływa na rynek. Fotografia jest trudnosprzedawalna. Inaczej ma się to w przypadku fotografii historycznej, ktora jest nośnikiem tego, co minione. Współczesne zdjęcia mają trudniej. Jest dużo więcej fotografów niż malarzy. Znikomy procent ludzi interesuje się sztukami wizualnymi. No i jesteśmy biedni, wszyscy po równo biedni – i twórcy i odbiorcy. Najzwyczajniej w świecie nie stać nas na książki fotograficzne. Ale gdyby oceniać po tym, co się wydaje, i jakie książki powstają, to jest dobrze.

Jaką rolę odgrywa w albumie tekst napisany przez Olgę Drendę?

Wysłałem Oldze zdjęcia, pierwszy projekt książki i wytłumaczyłem mniej więcej jej zamysł. Poprosiłem ją jednak, żeby nie pisała o zdjęciach. Zależało mi, żeby tego uniknąć. Chciałem, żeby napisała to, co uważa za słuszne i potrzebne w kontekście tych akurat obrazów. To nie miał być tekst krytyczny. Tekst miał pomoc w uruchomieniu zdjęć, a nie te zdjęcia tłumaczyć.

Dystans geograficzny pozwolił ci nabrać dystansu psychicznego?

Byłem oderwany od codzienności, od siebie. Mogłem na chwilę zawiesić życie; niesamowicie przyjemne uczucie. Szczerze mówiąc, jestem fotografem dużo rzadziej, niż bym sobie tego życzył. Muszę mieć powód, żeby robić zdjęcia, nakarmić czymś siebie, na przykład książkami, myślami, miejscami, czymkolwiek. Po powrocie z Japonii myślałem o paru miejscach we Wrocławiu, które chciałbym sfotografować. Jednak tutaj spełniam wiele funkcji: jestem kuratorem, czyimś kolegą, partnerem... Tu wszystko jest bardziej uwikłane.

 

Łukasz Rusznica, "Untitled", z serii "Subterranean River"
 
 

Praca kuratora pomaga w byciu fotografem?

Tak, to konkretna wiedza, doświadczenie. Przede wszystkim pozwala nabrać obycia dotyczącego tego, jak niektóre rzeczy działają na odbiorcę. W gruncie rzeczy wszyscy jesteśmy do siebie podobni. Wiem, że wybór konkretnego formatu zdjęcia czy ściany, na której powieszę tekst podczas przygotowania wystawy mają znaczenie. Mogę obserwować, jak przestrzeń wpływa na widza. Prowadzenie galerii w dość dobitny sposób uświadamia ci, że są jakieś warunki brzegowe: budżet, miejsce, czas trwania, osobowość artysty, z którym pracujesz itd. Trzeba tym manewrować. Wiesz dzięki temu, że rzeczy nie dzieją się same, że ograniczenia mogą być po twoje stronie i że trzeba umieć skończyć. Zamykać to, co robisz. 

A współpraca na linii kurator – fotograf?

Kluczowe jest to, co chce powiedzieć fotograf. Jasne, możemy się spierać, czy to, co on chce pokazać, jest najlepszym sposobem zaprezentowania, jednak powtarzam: kluczowe jest to, co chce powiedzieć fotograf. Byłem jednym z czterech jurorów w sekcji ShowOFF na Miesiącu Fotografii w Krakowie. Każdy z nas wybierał dwóch artystów, z którymi miał pracować. Podczas argumentowania mojego wyboru, tłumaczyłem, że dany fotograf chce pokazać pewne rzeczy, które mi się bardzo podobały, ale trzeba będzie wyciąć połowę zdjęcia. Usłyszałem wątpliwość, że to przecież nie mój projekt. Ja to chciałem tylko wyczyścić, niczego nie dodałem. Muszę myśleć o artyście, który pokazuje zdjęcie w kontekście także prac innych osób. Wszystko ma swoje konsekwencje. Ważny jest dialog między kuratorem a fotografem. Zasada jest taka: dopóki wystawa nie jest otwarta, nie ma czegoś takiego jak efekt końcowy. Jeśli w czwartek o 19:00 otwieram wystawę, to do tej godziny wszystko może się wydarzyć. Decyzji nie podejmuję przy biurku. Uwielbiam montaż, zastanawianie się, co nie pasuje, co nie gra, kombinowanie, zabawa. Przestrzeń jest priorytetem.

Gdzie można postawić granicę między fotografią a sztuką wizualną? Czy te granice nie istnieją? Formy zawierają się w sobie? A może migrują między sobą?

Wszyscy się nad tym zastanawiają. Ten podział istnieje i ma duże konsekwencje. Inaczej pewne rzeczy są doceniane. Fotografia to taki trochę kundel. Wśród fotografów mamy przecież reportażystów, dokumentalistów, a do tego fine arts fotografii i wiele innych. Kategorie wciąż się mnożą. Nie lubię, gdy fotografia staje się tak sztucznie uporządkowana: landscape, portret, te wszystkie zasady, dogmaty, upychanie znaczeń pod konkretne pojęcia. Przeszkadza mi takie podejście, bo po prostu w to nie wierzę. Weźmy na przykład street fotografię. Co to w ogóle jest? Po co się tak kategoryzować? To tylko określenie, które może być uproszczeniem pomagającym w rozmowie. Wszelkie dogmaty wynikające z głębokiego przekonania, że street to coś konkretnego, to perwersja. I na to nakłada się "stosunek do medium", pozycjonowanie w kontekście rynku sztuki czy geografia i stosunki towarzyskie. Osobiście wolałbym pozostanie kundlem. 

No to czym jest sama fotografia?

Często sama nie wie, czym jest, to w końcu bardzo szerokie pojęcie. Należałoby zadać pytania: czym w ogóle jest rzeczywistość?, obiektywność?, prawda? Dla mnie fotografia to jakaś interpretacja prawdy. Już sam kadr jest przecież wycinkiem. Rozmawiamy w tej chwili w tym konkretnym miejscu: ktoś tam parzy kawę, ktoś się śmieje, ktoś przechodzi. Gdybym zrobił ci teraz portret, to przecież w ogóle nie byłaby prawda o tym momencie. Kadr to wybiórczy element, interpretacja. Ja uważam się za fotografa, bo biorę aparat i robię zdjęcia. A później ty spisujesz ten wywiad, wywalasz te wszystkie moje „mhhyyy” i pauzy, starasz się uporządkować dygresje i gdy to czytam, to też odnajduję w tekście jakąś część siebie i część tej rozmowy – reszta przepada.

Tak jest z tym zdaniem „Syfiaste wersje siebie trzeba zaakceptować albo polubić” – nie jestem w stanie przypomnieć sobie, czy i dlaczego je powiedziałem, ale jest w tekście, który mi przesłałaś do autoryzacji. Podoba mi się to zdanie – ale już nie pamiętam, czy je powiedziałem.

 

Łukasz Rusznica, "Untitled", z serii "Subterranean River"
 
 

Subterranean River” to twoja piąta książka, wcześniej robiłeś zdjęcia między innymi w Toskanii, ale też rodzinie i przyjaciołom, a obecnie pracujesz nad kolejnym albumem. Jak rodzą się tematy, które chcesz poruszać, a raczej pokazywać?

Pojawiają się same, oczywiście nie biorą się znikąd, są wynikiem jakichś moich obsesji i tego, co się dzieje w moim życiu itd., ale zwyczajnie przychodzą i są. Nie jestem zbyt szybki w robieniu rzeczy, dużo mnie to kosztuje i chyba dlatego nie jestem w stanie pracować "na zadany temat" - nad czymś, co miałoby przyjść z zewnątrz. "Jest konkurs, jest temat, zrób coś" - no nie umiem. To, co robię, traktuję jak coś, co mnie buduje; jak trening, siłkę (śmiech),  pracę nad sobą - nie mam siły na zajmowanie się czymś, co mi tego nie daje. I rozumiem, że nie zawsze to, czego potrzebuję, jest istotne dla innych - jakoś sobie z tym radzę. Krążę ciągle w pewnej rodzinie tematów: chemia, fizyka, biologia - jako zasady/metafory etyczne i "duchowe". Cielesność i krzaki - to są moje podstawowe obsesje (śmiech)  Może się zmienia perspektywa lub aspekt, na który zwracam uwagę, ale obsesje są stałe. Oczywiście one zahaczają o siebie, bez jednej nie powstałyby kolejne. Zawsze jestem jednak w tym samym obszarze. Tylko on się odrobinę powiększa, albo rośnie w innym kierunku.  Może zawsze mówię o tym samym? Praca nad książką pomaga mi jeszcze lepiej poznać siebie. Mam swój język. Wiem, gdzie jestem, i jak mogę się tym bawić. To bardzo dużo.

 

 

 

 

   Rozmawiała Anna Maria Łozińska