Śmieciożywność vs. żywność

wróć


 

Anna Rumińska: Śmieciożywność vs. żywność, czyli podstawy sieci konsumenckiej

 

Każdy Dolnoślązak chce być zdrowy, ale nie każdy wie, jak zdobyć żywność uznawaną za zdrową. Ludzie mieszkający w naszym regionie są zabiegani i zapracowani, ale często słyszę od mieszkańców innych regionów deklaracje typu: „Muszę przyjechać do was do Wrocławia przewietrzyć się nieco. U was jest tak spokojnie i przestrzennie”. Wrocław, jako gmina, lokuje się w krajowej czołówce procesów pozytywnych zmian w zbiorowym żywieniu publicznym, w niektórych inicjatywach jest nawet pionierem, jak np. w rodzicielskiej akcji Zdrowe Żywienie Małych Wrocławian[1], która rozlała się na inne polskie miasta i zaraziła nawet stolicę (ZŻM Warszawiaków), a także wsie (ZŻM Czerniczan – również na Dolnym Śląsku). Jednak wciąż wielu ambitnych konsumentów nie wie, jak dotrzeć do najlepszej, tj. dobrej, czystej, uczciwej lokalnej i sezonowej żywności – zgodnie z filozofią ruchu Slow Food. Wielość serwisów i portali społecznościowych nie oznacza, że twórcy tych stron docierają do mass mediów, np. telewizji, radia czy prasy codziennej. Analiza reklam w pozwala stwierdzić, że promują one w większości produkty jedzeniopodobne, tj. szkodliwe dla zdrowia. Tej złej sytuacji nie wspiera ani parlament, ani rząd (konkretnie Ministerstwo Zdrowia), ani senat. Rządzący jakoby nie rozumieją, że ponowne dopuszczenie do sklepików (przed)szkolnych śmieciowego pseudojedzenia oraz uleganie lobby glifosatowemu powoduje horrendalne wydatki na leczenie skutków spożycia tych substancji.

 

Warsztat WOJ. WIEDZA O JEDZENIU organizowany przez Slow Food Dolny Śląsk w szkole podstawowej w Czernicy / Fot. Anna Rumińska, Archiwum Slow Food Dolny Śląsk.

 

Większość pieczywa w polskich sklepach to produkty pieczywo- lub mięsopodobne, np. „Chleb orkiszowy” z 5-procentową zawartością orkiszu czy „Kiełbasa z sarny” z 23% sarniny (reszta to wieprzowina i wypełniacze). Mąki to proszki mąkopodobne, warzywa i owoce to produkty warzywo- i owocopodobne. W przeciwieństwie do żywności autentycznej, czyli takiej, która odżywia: czystej mąki, którą oferują dolnośląscy wytwórcy, np. Młyn Jordanów Śląski, Młyn Skokowa, Eko-Smaki Dolina Gryki czy Paczka Izerska. Z tej i innej czystej i uczciwej mąki powstają na Dolnym Śląsku ekologiczne makarony, np. w wytwórni Makaronów Fabijańscy z Jeleniej Góry. Uprawiane są warzywa – ekologiczne (certyfikowane) lub tradycyjne i owoce, bez dodatku cukru tłoczone są soki i przerabiane przetwory na zimę, hodowane są kury i perlice (które dają jaja), indyki, krowy, świnie, kozy i owce, w tym archaiczne rasy owcy wrzosówki luneburskiej i polskiej szarej. Warzy się u nas piwo, dużo piwa, bo to nasz tradycyjny napój, z którego Dolny Śląsk niegdyś słynął. Robi się też gorzałki, nalewki, likiery, wina, cydry, destylaty, no i oczywiście miód, mnóstwo miodu,  w licznych pasiekach, których wciąż jest jednak zbyt mało, by ochronić pszczoły. Na miodzie jak wiadomo robi się pierniki, a tradycje piernikarskie na Dolnym Śląsku są godne masowej reklamy. Aby to wszystko przyrządzić, pokroić i wymieszać, strugane są deski, plecione koszyki, toczone garnki ceramiczne, kute noże, tkane krajki, przędzone nici, dziergane skarpety i pończochy, szyte suknie i kaftany z tradycyjnymi haftami (np. zachełmiańskimi), wyprawiane są skóry bydlęce i kozie, rzeźbione narzędzia kościane, a także filcowane runo owcze. W naszym regionie kwitnie rekonstrukcja rękodzieła i rzemiosło, choć stanowi niszę, jest indywidualne i zaspokaja tylko lokalne potrzeby. Jest też wielu małorolnych uprawiających zboża dla siebie i przyjaciół. O ile w czasie XVII-wiecznych reform fryderycjańskich i później określenie małorolny było synonimem zacofania, o tyle teraz jest to synonim bezpieczeństwa, czystości i samowystarczalności. Ta wolta, jaką zakreśliło dolnośląskie rolnictwo jest widoczna w kartografii regionu. Jest to fascynująca przemiana kulturowa. Małorolny jest więc podstawą obecnej gwarancji jakości żywności – i tak powinno być, ale byłoby jeszcze lepiej, gdyby ci wszyscy wytwórcy mogli wyżywić samych siebie ze sprzedaży efektów ich umiejętności. Ogólnie mówiąc, jest co jeść i pić, jest w co się ubrać, w czym przyrządzić posiłki i je podać, ale wciąż tych cudownych produktów jest za mało na otwartym rynku, by nakarmić i obsłużyć choćby połowę populacji naszego regionu, która według notowań z 2014 roku liczy nieco ponad 2,9 miliona. Producenci rzadko żyją ze sprzedaży swych produktów. Z powodu braku skutecznej promocji ze strony samorządów, marszałków i mediów tylko okazjonalnie wychodzą ze swych pasjonackich nisz i są atrakcją niedzielnych festynów. Niestety gawiedź przybywa zgodnie z zapowiedziami organizatorów: na zabawę. W nosie ma zakupy, gotówkę, pojemne i mocne torby, dźwiganie. Co więcej, oczekuje darmowej degustacji.

 

Warsztat WOJ. Wiedza O Jedzeniu organizowany przez Slow Food Dolny Śląsk w szkole podstawowej w Czernicy / Fot. Anna Rumińska, Archiwum Slow Food Dolny Śląsk.

 

Świat konsumpcji spożywczej doszedł obecnie do dramatycznego w skutkach etapu, w którym koncerny spożywcze oferują konsumentom produkty jedzeniopodobne, a ci bezrefleksyjnie je kupują. Brak wiedzy? Brak czasu? Brak rozwagi? Zawsze znajdzie się wyjaśnienie. Zawartość szkodliwych substancji w owych „rzeczach” jest tak wysoka, że nie powinny być nazywane żywnością, gdyż nie odżywiają, a zabijają. Z chorobami żywieniozależnymi (określenie Instytutu Żywności i Żywienia) jest jak z każdym tandetnym sprzętem skazanym na beznadziejny serwis. Ciała ludzkie stały się podobne do źle funkcjonujących routerów. Wiemy, że te wykonane są z tandetnych surowców, wiemy, że szwankują, ale mimo to oszczędzamy na jakości, aby mieć małe, szare pudełeczko.

 

Mąka żytnia razowa typ 2000 doskonale jest dobra, czysta i uczciwa, tzn. pozbawiona zbędnych syntetycznych dodatków, np. środków utleniających, redukujących, wybielających, zwiększających i regulujących kwasowość, enzymów, emulgatorów itp. Fot. Anna Rumińska, Archiwum Slow Food Dolny Śląsk.

 

Pseudojedzenie pełni tę samą funkcję w świecie tandety: ludzie jedzą cokolwiek, by zapełnić brzuch. Nie troszczą się o jakość, nie prognozują wydatków na późniejsze leczenie z tego powodu. W dawnej Polsce dzieci jadły z głodu kamyki lub ziemię – te surowce były z pewnością mniej szkodliwe, niż współczesne „kamyczki” – żelki, batony, draże, chipsy, pianki, bułeczki, jogurciki, chrupki i paróweczki.

W związku z dramatycznie niską jakością niby-żywności dostępnej w sklepach, konsumenci i wytwórcy jedzenia podejmują nowe kroki w celu pozyskania żywności. W opisie sieci konsumenckich, których członkowie rozpaczliwie próbują znaleźć dla siebie i bliskich ratunek w tej pseudożywnościowej dżungli, m.in. w kontekście toksycznej desykacji[2] stosowanej przez rolników konwencjonalnych, monokulturowych, tzn. uprawiających na polach masowe ilości wybranego produktu, np. kukurydzy, pszenicy zwyczajnej czy rzepaku. Jadąc przez Dolny Śląsk sercem targają ambiwalentne nastroje. Z jednej strony podziwiamy przepiękne i jakże fotogeniczne łany pokryte soczystą zielenią liści, jaskrawą żółcią kwiatów czy rudością dojrzałych łuszczyn. Z drugiej jednak strony oznacza to tragedię współczesnego rolnictwa na Dolnym Śląsku, czyli monokulturę, GMO, nawozy sztuczne, herbicydy, pestycydy i inne zabójcze „atrakcje”: olbrzymie łany kukurydzy modyfikowanej genetycznie, wielkie pola rzepaku traktowanego licznymi herbicydami oraz łany brunatnej, martwej desykowanej[3] gryki. Tych ziaren już nie wykiełkujemy. Glifosat zawarty w produktach typu „randap” zabił w nich funkcje życiowe, ale pozostając w ziarnie przedostaje się do naszych organizmów.

 

Bardzkie Pierniki to nowa marka promująca tradycje piernikarskie Barda, dzięki któremu wiemy, że Toruń uczył się piernikarstwa od dolnośląskich Mistrzów / Fot. Anna Rumińska, Archiwum Slow Food Dolny Śląsk.

 

Monokultury są szkodliwe – obojętne czy w grupie ludzkiej, w lesie czy na polu. Sieci konsumenckie od wielu lat powstają w nastroju narastającego niezadowolenia z masowej oferty – w XXI wieku ma to szczególny wydźwięk, bo dotyczy ekologii albo raczej eko-logiki nie tylko upraw lub hodowli, ale też eko-logiki jedzenia, odżywiania (warto obejrzeć webinar na ten temat[4]). Uprawomocnione i permanentne stawianie ciągłych barier w dostępie do autentycznej i lokalnej żywności powoduje, że ambitni i świadomi ludzie szukają innych, pozasystemowych ścieżek pozyskiwania żywności. Te osoby są jak nowi zbieracze – wędrują po portalach, serwisach, profilach, grupach, aby stale zbierać czyste i „uczciwe” korzonki, liście, owoce, nasiona, a także polować na czyste mięso i inne produkty odzwierzęce. Jednak lobby producentów produktów śmieciowych jest wciąż zbyt silne, wciąż zbyt zuchwale wspierane przez ministerstwa, aby czyste i lokalne jedzenie przedarło się na trwałe do masowego odbiorcy. Sprawę pogarsza też fakt, że ogromna większość żywności sprzedawanej w dolnośląskich i polskich sklepach jest pochodzenia obcego, co osłabia lokalną przedsiębiorczość, niszczy lokalną tożsamość i generując masowe transporty i emisję spalin zwiększa zanieczyszczenie środowiska. Co zatem począć w takiej sytuacji?

 

Manufakturowe octy, soki i syropy autorstwa Anny i Bolesława Szlączków reprezentujących markę Owoce Lutyni i należących do Slow Food Dolny Śląsk / Fot. Anna Rumińska, Archiwum Slow Food Dolny Śląsk.

 

Jeśli przeciętny konsument chce wyjść z zaklętego kręgu masowej pseudożywności oferowanej w hipermarketach lub małych sklepikach, wówczas ma kilka dróg zbliżenia się do zdrowotności. Wierzę, że każdy Polak chce jeść zdrowo, a nie czyni tego z precyzyjnie określonych powodów: niskie dochody, brak wiedzy, brak czasu. Tylko z pozoru są to realne bariery w pozyskiwaniu dobrej żywności. Właśnie to myślenie trzeba zmieniać i podejmować takie inicjatywy, aby mimo niskiej pensji lub bezrobocia kupować lub wytwarzać autentyczną żywność. Jak? Powracając do dawnych praktyk konsumenckich, a startem jest często założenie własnego ogródka – parapetowego lub plenerowego. Pseudojedzenie dostępne w większości sklepów nie napełni nam żołądka na długo, gdyż nie jest żywnością, jest symulakrą. Brak wiedzy wynika często z braku czasu, ale warunkiem jest głęboka CHĘĆ zmiany (tj. odrzucenia tego, co oferuje masowy rynek). Wtedy wszystko układa się, jak w łatwych puzzlach. Jeśli brak jest chęci zdobycia informacji, nic się nie zmieni, będziemy jeść podle. Zmiana przebiega wielotorowo i nie ogranicza się wyłącznie do zmiany sklepu, w którym robimy codzienne lub zapiątkowe (zapiątek – ang. weekend) zakupy.

 

Skarby Dolnego Śląska, czyli mały wycinek naszych regionalnych możliwości: wyroby z wełny owcy wrzosówki autorstwa Beaty Piekalskiej z Lędzin, pierniki autorstwa Marcina Goetza z Janowic Wielkich, miody Julity i Marcina Kalemba z Legnicy, piwo Bartłomieja Bogdańskiego z Sobótki Górki, ocet i cydr jabłkowy Henryka Tomaszewskiego z Trzebnicy, nalewki Iwony Kowal z Michałowic, likier ziołowy Tomasza Łuszpińskiego z Borowic itd. / Fot. Anna Rumińska, Archiwum Slow Food Dolny Śląsk.

 

Współczesną alternatywą dla masowego handlu spożywczego są przede wszystkim oddolne inicjatywy społeczne wymykające się systemowemu, masowemu handlowi spożywczemu, a także polskim przepisom prawnym często niestety szkodliwym dla rolnictwa i zdrowia. Są to sieci konsumenckie, np. nieformalne sieci współpracy sąsiedzkiej, grupy targowiskowe, wirtualne grupy konsumenckie, społeczne ogrody użytkowe (ang. community gardens), kooperatywy spożywcze oraz wspólnoty typu RWS, co oznacza Rolnictwo Wspierane Społecznie (ang. Community-supported Agriculture albo Community-shared Agriculture). Jest to na pewno wspaniałe, że w tej na pozór masowej i stechnicyzowanej rzeczywistości wiele ludzi podejmuje tak różnorodne i tak odmienne metody pozyskiwania żywności, dowodząc, że sklep to nie wszystko, a bez komputera też da się żyć, nawet pomimo faktu, że otwarcie internetowych profili społecznościowych w znacznym stopniu warunkuje intensywność funkcjonowania omawianych sieci.

 

Śmieciożywność dostępna w sklepach na półkach w zasięgu ręki dzieci - najmłodszych klientów, oznaczona na warsztatach Slow Food Dolny Śląsk według kodu na niebieskich paskach: 1) pomarańczowy prostokąt = co kupisz, gdy poczujesz głód, 2) co jest zdrowym jedzeniem?, 3) które opakowanie wykorzystasz do upcyklingu?​ / Fot. Anna Rumińska, Archiwum Slow Food Dolny Śląsk.

 

Wymienione sieci konsumenckie są strukturami o odmiennej specyfice. Żadna nie wyklucza pozostałych. Często bywa tak, że konsumenci uczestniczą jednocześnie w kilku z nich. W każdej z ww. struktur obowiązują pewne normy zachowań i komunikacji. Nie sposób w tym miejscu opisać je wszystkie (zapraszamy do kolejnych odcinków publikacji na Dolnośląskość.pl), warto jednak podkreślić, że praktyki zdobywania żywności generując sieci powiązań stanowią o kluczowej strukturze konkretnej kultury ludzkiej, jako systemu symboli i komunikacji różnicującej ją od innych kultur. Podstawowe sieci konsumenckie – współpracę sąsiedzką (w tym również rodzinną), grupy targowe, wirtualne grupy konsumenckie – wielu zna ze swoich podwórek i domów. Nową formułę zyskać powinny ogrody działkowe zlokalizowane w wielu dolnośląskich miastach (nie tylko w ich centrach, ale też na peryferiach). Przestarzałą formę działek pracowniczych powinna zastąpić znana na świecie kategoria użytkowych ogrodów społecznych (ang. community gardens) oraz ogrodów na dachach budynków, lecz jest to temat na odrębny artykuł. Poboczną, acz bardzo ważną formą sieci konsumenckiej, są internetowe mapy lokalizacji ogólnie dostępnych drzew owocowych – na Dolnym Śląsku np. mirabelek, morw czy dzikich lub rajskich jabłoni. Jak dotąd wszyscy gardzą owocami tych drzew, nawet bezdomni nie zbierają ich w celach spożywczych preferując śmieciożywność typu makaron niby-jajeczny lub niby-drożdżówki. Dlaczego? Bo te zapełniają żołądek skuteczniej niż owoce. Ludzie głodując – a takich na Dolnym Śląsku i w Polsce wciąż jest sporo – chcą wyeliminować poczucie głodu, więc nie najedzą się mirabelkami. Banki żywności gromadzą tę samą pseudożywność: margaryny, byle jakie mąki i desykowane kasze, podłej jakości makarony czy słodycze pełne szkodliwych składników, np. oleju palmowego lub syropu glukozowo-fruktozowego, a także glutaminianu sodu, barwników, konserwantów i wypełniaczy.

 

Buraki są warzywem wskaźnikowym, którego marmurkowy przekrój wskazuje na wysoką zawartość celulozy, a duży rozmiar na wysokie nasycenie nawozami sztucznymi / Fot. Anna Rumińska, Archiwum Slow Food Dolny Śląsk.

 

Wielu ludzi funkcjonuje jak w „spożywczym matriksie”. Dopóki więc masowe media, administracje samorządowe, powiatowe i wojewódzkie oraz politycy i radni nie zrozumieją, jak dramatyczna jest sytuacja żywieniowa regionu i kraju, dopóty będziemy umierać cierpiąc na choroby żywieniowozależne: cukrzycę typu II (w tym stopa cukrzycowa i martwica stóp), nadciśnienie czy miażdżycę.[5]

 

Proso kupujemy w sklepach w postaci kaszy jaglanej. Jeśli nie jest ekologiczna, tzn. certyfikowana, najprawdopodobniej jest desykowana, czyli przed zbiorem opryskana glifosatem, który pozostaje w ziarnie i w posiłku dostaje się do naszego organizmu / Fot. Anna Rumińska, Archiwum Slow Food Dolny Śląsk.

 

Anna Rumińska

 

O autorce: architektka, antropolożka kultury i biesiady, publicystka, konsultantka, kucharka, fotografka, właścicielka i liderka grupy eMSA Inicjatywa Edukacyjna oraz inicjatyw społecznych i kulinarnych, np. Chwastożercy, Splot Szewska, Hala Targowa Wrocław Reaktywacja, Solpol Pop House. Członkini Slow Food International, propagatorka ruchu slow na Dolnym Śląsku, liderka convivium Slow Food Dolny Śląsk. Stypendystka Uniwersytetu Wrocławskiego, stypendystka Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, członkini Polskiego Towarzystwa Ludoznawczego. Pionierka pozaformalnej edukacji architektonicznej w Polsce, zajmuje się edukacją kulinarną, kulturową, promocją nieuprawnych (dzikich) roślin jadalnych, aktywizacją przestrzeni publicznej, politykami targowymi miast i wsi, uniwersalnym dizajnem, placemakingiem (miejscotwórstwem). Rozwija ławkologię i antropologię przestrzeni publicznej. Z pochodzenia wrocławianka.

 


Linki do dolnośląskich wytwórców:

https://facebook.com/SmakizSudetow/

https://m.facebook.com/ekofarmaupiotra/

https://m.facebook.com/milejowepole/

https://www.kurka.com.pl

https://m.facebook.com/owocelutyni/

https://m.facebook.com/Gospodarstwo-Ekologiczne-Ewelina-i-Grzegorz-Chorazyczewscy-1579596885595922/

https://m.facebook.com/manufakturarozana/

https://m.facebook.com/LikierKarkonoski/

https://m.facebook.com/SudeckieMiodyKotlinyKlodzkiej/

https://m.facebook.com/Spi%C5%BCarnia-Miodowa-856116891101894/

https://m.facebook.com/Z%C5%82ota-Patoka-578041498892418/

https://m.facebook.com/helloyellow.miod/

https://m.facebook.com/PasiekaZUZIA/

https://m.facebook.com/Pszenno-%C5%BBytnie-Pierniki-z-Ole%C5%9Bnicy-547234128740376/

https://m.facebook.com/BardzkiePierniki/

https://m.facebook.com/piernikarnia.slaska/

https://m.facebook.com/Drzazgi-Drobiazgi-1507738356117482/

Kosze – LGD Ducha Gór

Koszule zachełmiańskie – pani Jolanta

Ceramika – Kieras od Violi

Kościane – Marcin Dyjakowski

Runo – od Violi - Henia

https://m.facebook.com/Kowalowe-Ska%C5%82y-452357018152290/

https://www.rogataowca.blogspot.com

 


[1] Online: www.aktywni-rodzice.pl.

[2] O desykacji – artykuły na portalu Dolnośląskość.pl oraz tutaj: http://slowfooddolnyslask.org/glifosat-contra-zdrowie.

[3] Tamże.

[4] Online: https://youtu.be/A_yMZSQHdaY.

[5] Online: http://www.izz.waw.pl/pl/choroby-zywieniowozalezne.