Żeliwna lipa Fryderyka

wróć


Dolny Śląsk jak żaden inny region obfituje w zabytki i ciekawe miejsca. Już od dawna przyciąga turystów, którzy masowo odwiedzają najbardziej znane atrakcje. Coraz częściej pojawiają się także turyści „poszukujący”, którzy chcą odkrywać zapomniane miejsca lub po prostu mniej znane zakątki tego obszaru.

Bez wątpienia jedną z intrygujących atrakcji, które nie funkcjonują w powszechnej świadomości, jest żeliwna lipa we wsi Podlesie, położonej pod Wałbrzychem, około trzy kilometry od Rusinowa. Co ciekawe, lipa znajduje się na turystycznych mapach tego terenu, niemniej, aby ją zlokalizować i ostatecznie odnaleźć, potrzeba niemałego wysiłku, zwłaszcza w okresie wiosenno-letnim, kiedy bujna szata roślinna przysłania żeliwny pień. Czym jest ten zabytek i jaka jest jego historia?

Lipa nawiązuje do bitwy, która miała miejsce w 1762 roku w trakcie trzeciej wojny śląskiej pod pobliskim Burkatowem. Wojska pruskie dowodzone przez króla Fryderyka II starły się w niej z armią austriacką i odniosły zdecydowane zwycięstwo. Bitwa ta była kolejną potyczką, kiedy Fryderyk II zastosował swoją nową taktykę – odejście od ataku liniowego i zastąpienie go jednoczesnym atakiem mniejszymi oddziałami w kilku miejscach. Ta bitwa przypieczętowała zwycięstwo w III wojnie śląskiej, a tym samym pruskie panowanie nad Śląskiem.

Po bitwie, 22 lipca 1762 roku, król Fryderyk II zatrzymał się w Podlesiu w zajeździe, którego właścicielem był David Polte (pozostałości tego zajazdu to właśnie posesja nr 21 w Podlesiu). Uczynny karczmarz odebrał królewskiego konia od ordynansa i przywiązał zwierzę do pnia rosnącej na podwórzu lipy, w którą wbity był pierścień z klamrą. Pozostał on po wyjeździe króla, a Polte postanowił zrobić na tym wydarzeniu dobry interes. Już kilka miesięcy po wizycie króla drzewo znane było początkowo w okolicy, a później na Śląsku i w całych Prusach jako lipa królewska. Ta atrakcja przyciągała do zajazdu nowych gości, stopniowo stała się też prawdziwą dumą i chlubą okolicy. Po zakończeniu wojny siedmioletniej, która ostatecznie miała dla Prus dobre zakończenie, drzewo nazwano lipą pokoju. Z tak znakomicie rozegranego wabika marketingowego korzystali kolejni karczmarze i właściciele zajazdu.

Aż w końcu przyszedł 10 sierpnia 1853 roku. Dzień był duszny, parny. Od rana coś budziło niepokój. Chmury stopniowo zagęszczały się, tak, jakby chciały pochłonąć całe napięcie dnia. Był to środek tygodnia. Otwarta karczma czekała na kolejnych gości. Tuż po południu zerwał się silny wiatr i nastąpiła gwałtowna burza, która złamała lipę. Drzewo starano się jeszcze ratować, ale bezskutecznie. W całej okolicy zapanował duży smutek. Niektórzy nawet widzieli w tym zapowiedź kolejnych złowrogich wydarzeń, inni koniec pewnej epoki. Wszyscy zaś odczuwali wielką, zdawać by się mogło, niepowetowaną stratę. Dwa lata po burzy posadzono w tym samym miejscu nową lipę, która jednak się nie przyjęła. Wszystko wskazywało na to, że dobra passa dla zajazdu, karczmy i w ogóle dla całej wsi się skończyły…

Tymczasem smutne wieści o tym, że nie ma już królewskiego drzewa pokoju, dotarły na pruski dwór. Ówczesny król Fryderyk Wilhelm IV postanowił uczcić pamięć swojego wielkiego poprzednika i nakazał wykonanie pnia lipy z żeliwa. Ten symboliczny gest miał podkreślić pruskość Śląska i pamięć o dokonaniach Fryderyka II, umocnić kult i legendę, jaką był ten władca otaczany w Prusach. Tym samym powstało drzewo-pomnik, które odlane zostało w hucie „Anna” w miejscowości Grzmiąca, również położonej w Górach Sowich. Ceremonia odsłonięcia żeliwnej lipy miała miejsce 27 czerwca 1858 roku.

W tym miejscu warto jest poświęcić kilka słów żeliwu – materiałowi, z którego powstał odlew. Żeliwo bardzo mocno związane jest z pruskim Śląskiem, to w Gliwicach powstała jedna z najlepszych na świecie odlewni tego materiału – Królewska Odlewnia Żeliwa, powołana do życia w 1798 roku. Tworzono tam liczne pomniki, mosty, dzwony, pamiątkowe medale, odznaczenia (to właśnie tam powstał słynny Żelazny Krzyż) oraz często bardzo finezyjne drobiazgi dnia codziennego jak np. grzebienie czy drobna biżuteria. W Gliwicach doskonalono również  materiał odlewniczy. Dziś w tym śląskim mieście oglądać możemy bardzo ciekawą interaktywną wystawę poświęconą tradycjom odlewniczym ulokowaną w Muzeum Odlewnictwa Artystycznego w Gliwicach. Warto odwiedzić to miejsce ze względu dużą satysfakcję poznawczą, którą zapewnia. Nie bez kozery piszę tutaj o Gliwicach – warto pamiętać, że w momencie, kiedy powstawała żeliwna lipa, pruski Śląsk traktowany był jako jedna prowincja. To w Gliwicach udoskonalono materiał, z którego w innej, tym razem dolnośląskiej hucie – w Głuszycy – odlano naszą podleską lipę.

Lipa „ukryta” jest na podwórzu prywatnej posesji nr 21 – stoi naprzeciw domu zasłonięta od drogi gęstą ścianą roślinności, dlatego w okresie wiosenno-letnim od strony ulicy praktycznie nie sposób jej zobaczyć. By podejść pod lipę, należy skierować się ku wejściu do domostwa, które jest zamieszkałe. Kiedy tam byłem, z komina niósł się dym, a wewnątrz domu słychać było ujadanie psów, co skutecznie odwiodło mnie od spędzenia dłuższej chwili przy pomniku drzewa. Na szczęście wszyscy pytani mieszkańcy wsi kojarzą lipę i mówią, że spokojnie można do niej podejść.

Żeliwny pień podleskiej lipy to niezwykły znak minionego czasu – przede wszystkim stoi za nim ciekawa i wypełniona anegdotami historia. Poczynając od legendy zwycięskiej dla Prusaków bitwy i talentów dowódczych Fryderyka II, poprzez spryt karczmarza, który umiejętnie potrafił zdyskontować pobyt sławnego gościa, dramaturgię przyrody (zniszczenie 138 letniego drzewa przez żywioł burzy), a skończywszy na szczęśliwym zakończeniu: król Fryderyk Wilhelm IV daruje swoim poddanym żeliwną lipę. Czy jednak zakończenie tej historii rzeczywiście jest szczęśliwe?

Myślę, że mimo wszystko tak. Zdumiewa przede wszystkim to, że lipa przetrwała powojenną zawieruchę, kiedy z wielką precyzją niszczono wszelkie ślady pruskiej i niemieckiej historii Śląska. Przede wszystkim ofiarą tego typu działań padały pomniki. Wojna o pamięć przybiera niekiedy wręcz taką skrajną formę. Można przytoczyć także przykład wież Bismarcka, którymi Dolny Śląsk mógł się chwalić, a które po prostu po wojnie wysadzano bądź rozbierano. Paradoksalnie żeliwną lipę ocaliła prawdopodobnie niewiedza. Nowi przybysze, a także przedstawiciele władzy ludowej, nie byli w stanie dopatrzyć się w odlewie żeliwnego pnia znamion pruskiego militaryzmu. Tymczasem pomnik ten wprost związany był z królem Fryderykiem II – twórcą pruskiej potęgi i drogi do mocarstwowości. Gdyby historia lipy żyła w świadomości, nie byłoby szans, by odlew ten doczekał naszych czasów. Kolejną zagadką dla mnie jest fakt, że żeliwny pień przetrwał falę kradzieży i grabieży, że nie padł chociażby w ostatnich latach ofiarą złomiarzy próbujących zarobić na czym tylko się da. Tymczasem nikt lipy nie ukradł, nie oddał na złom. Stoi tam gdzie stała, pokryta zielonym nalotem, który godnie oddaje rytm czasu. Kto wie, może pojawią się jakieś interesujące pomysły na przyszłość tego zabytku?

Czy lipa zachwyca? Niekoniecznie, nie jest to zabytek szczególnie okazały. Dużo lepiej prezentuje się na dawnych kartach pocztowych niż w rzeczywistości. Zarazem jednak na pewno stanowi dużą ciekawostkę i nie lada gratkę, zwłaszcza dla wszystkich miłośników regionaliów. Powód, by zawitać do malowniczo położonej wsi Podlesie, doskonałej pod wyprawę rowerową. Lipa żeliwna to ciekawostka i unikat, warto ją odszukać i po prostu zobaczyć na własne oczy. Pień odlany z żeliwa miał zamykane drzwiczki, na których był napis: ”Już złamany pień, do którego przywiązałeś swego konia, Fryderyku! Jednak z upływem czasu pamięć nie ginie”. Ciekawie jest spotkać na swojej drodze tego typu atrakcje – znaki, które może nieco zapomniane, wciąż jednak są zdumiewającymi pamiątkami lat minionych i wciąż same stanowią pytanie o różne formy pamięci i rytmu jej trwania.

 

 

 

Sebastian Sroka