Irak

wróć


 

Elżbieta i Jan jednak nie wzięli ślubu. Nigdy nie byli razem, ale w ’81 na kontrakty do Iraku mogły wyjeżdżać tylko kobiety zamężne.

Jan pojechał do Iraku sam. Dwa najważniejsze pudła z hotelu robotniczego wywiózł do matki i szwagra. U matki zostawił uzbierane przez lata alkohole, u szwagra książki. Stan wojenny zastał go, kiedy wiózł tony piachu na pustynię pod Nasirią. Tamtejszy piasek był zbyt słony, by można było z niego zbudować podkłady pod drogę do Bagdadu. Po deszczu sól utrzymywała się na powierzchni, a robotnicy solili drugie śniadanie tym, co mieli pod nogami.

Elżbieta została w hotelu robotniczym. Po kilku latach pracy w laboratorium stała się pierwszą kobietą majstrem w dolnośląskim oddziale Poznańskiego Przedsiębiorstwa Robót Drogowych. Obiecała sobie, że przyjmie każdą ofertę pracy, jeśli w pakiecie dostanie służbowe mieszkanie. Propozycja pojawiła się dopiero w 1986 roku.

 

 

Po roku Jan przedłużył umowę o kolejnych sześć miesięcy. Mimo trwających walk z Iranem na miejscu było bezpieczniej niż w Polsce. W pustynnym obozie dla dwóch tysięcy polskich robotników zbudowali ogromny basen. Na święta zamiast choinki postawili nad jego brzegiem wielką palmę i jedli pomarańcze. Szwagrowi tymczasem zachciało się czytać i otworzył pudło. Okazało się, że były w nim alkohole.

Budowała przejście graniczne w Czerniawie. Wracając z pracy, zajrzała do przyjaciół w Świeradowie-Zdroju. Leśnicy ze Szklarskiej Poręby pili u nich w domu. Opijali remont leśniczówki i kolejny miesiąc klęski żywiołowej w Karkonoszach. Pijany Edek, nadleśniczy ze Szklarskiej Poręby, zaproponował jej utworzenie tam jednostki drogowej. Tony martwych drzew po klęsce żywiołowej w Karkonoszach trzeba było jakoś wywozić z lasu, a żwirowe ścieżki już nie wystarczały. Umówili się na rozmowę na Rozdrożu Izerskim następnego dnia rano.

Jan pracował po szesnaście godzin dziennie. Pęd ciężarówki łagodził trochę pięćdziesięciostopniowe upały. Sto czterdzieści pięć kilometrów autostrady między Nasirią a Bagdadem Polacy budowali przez osiem lat. Odcinek przed nimi – Wietnamczycy, kolejny – Niemcy. Po powrocie za zarobione dolary kupowali auta albo rozbijali je na rzeczy, których się potem nie zauważa. Niektórzy przesyłali pieniądze żonom prosto z Iraku, a kiedy wracali, po majątku nie było śladu. Tak jak po pudle z alkoholami. Trunkowy szwagier Jana zapraszał i wpraszał się w gości, a pytany odpowiadał, że butelkę przywiózł z Czechosłowacji.

 

 

Katastrofa ekologiczna w Karkonoszach dała Elżbiecie dom, na który nie zarobiłaby nawet w Iraku. Dostała duże mieszkanie na piętrze poniemieckiego budynku z cegły – wtedy jedynego na przyszłym Osiedlu Leśników. Wypełniła je meblami, które przez dziewięć lat zbierała w swoim pokoju na terenie cieplickiego zakładu „poznańskiej”. Nigdy nie zapomni, jak po siedmiu latach od zakupu mogła w końcu pierwszy raz uruchomić pralkę.

Jan kupił niewielki dom z ogrodem w rodzinnej Bielawie. Jeszcze dwa lata mieszkał w hotelu robotniczym, a w weekendy jeździł go remontować. Płacił podatek od samotności, a potem na budowie drogi pod Zakopanem znalazł żonę i sprowadził ją na Dolny Śląsk. Po trzydziestu latach nadal uważa się za góralkę. Tylko gwarą już nie mówi, bo to śmieszne. Po prywatyzacji zakładu wykupił Liaza, którym jeździł i założył jednoosobową firmę. Nie kursuje już po Polsce, tylko po Bielawie.

 

 

Na nowe tysiąclecie prywatyzowano majątek Lasów Państwowych i Elżbieta mogła kupić mieszkanie za 5% wartości. Zapłaciła za nie w zdenominowanych złotówkach. Potem wystawiła okna z ram i własnoręcznie opaliła je z pięciu warstw farby olejnej. Wysiedleni właściciele malowali całe wnętrze domu regularnie, jak jabłonie w ogrodzie. Zdobione tralki poręczy przy schodach leżały w kwasie, który zżerał po kolei ciemny brąz, biel, żółć i neonową zieleń. Cykliniarz odarł potem z przeszłości podłogi, a z pyłu znowu wyłoniły się słoje drewna. W Karkonoszach odrodził się już drzewostan.

 

 

 

Karolina Błażejczak