/
Wojciech Koryciński

Biogram

 

Wojciech Koryciński (1979) - pomysłodawca i współorganizator Świdnickich Śród Literackich (cyklicznej imprezy odbywającej się od 2006 r.) oraz świdnickiego literackiego Festiwalu Cztery Żywioły Słowa. Członek stowarzyszenia Chiazm oraz Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Autor licznych artykułów o tematyce krytycznoliterackiej i kulturoznawczej oraz powieści "Tajemnice ulicy Pańskiej"(2010), "Niebieskie zakony" (2013), farsy "Urząd nad jeziorem" (2013), noweli "Wieża", a także krótkich form prozatorskich obejmujących postmodernistyczne wersje legend świdnickich powstałych w ramach projektu "Wieża legend" (2013). W 2011 r. otrzymał świdnicką Nagrodę w Dziedzinie Kultury, a w 2014 r. Nagrodę Publiczności Warto, przyznawaną przez wrocławski dodatek „Gazety Wyborczej” i miasto Wrocław. Stypendysta Prezydenta Świdnicy w latach 2010 i 2013. 

 

Twórczość

 

Powieści:

"Tajemnice ulicy Pańskiej"(2010);
"Niebieskie zakony" (2013).

 

/
Omówienie

 

 

Wojciech Browarny: Miasto z przeszłością.

O świdnickich powieściach Wojciecha Korycińskiego Tajemnice ulicy Pańskiej i Niebieskie zakony

 

Chociaż powieści Wojciecha Korycińskiego mogą budzić stylistyczne i kompozycyjne zastrzeżenia, uważam, że z kilku powodów warto się nimi poważnie zainteresować[1]. Po pierwsze – teksty Korycińskiego jako powieści kryminalne o tematyce historyczno-regionalistycznej stanowią skrzyżowanie odmian gatunkowych prozy fabularnej, charakterystyczne dla przemian współczesnej polskiej literatury związanych z poszukiwaniem wyrazu dla prywatnego lub regionalnego stosunku do przeszłości i miejsca, z przekraczaniem nowoczesnych narracji w stronę opowieści peryferyjnych, fragmentarycznych i otwartych na obcą przestrzeń, kulturę czy historię[2]. Po drugie – Tajemnice ulicy Pańskiej i Niebieskie zakony są (wraz z zapowiadaną Reges fugae) propozycją literacką wyrastającą ponad przeciętność swojego gatunku. Mówiąc wprost, pisarzy eksperymentujących z konwencją historyczno-kryminalną, nawet jeśli jak świdnicki prozaik popełniają drobne błędy warsztatowe, cenię wyżej od tych, którzy z techniczną perfekcją powielają ciągle ten sam schemat kryminału retro. Teksty Korycińskiego nie są kryminałami retro, ponieważ ich autor poważnie traktuje problem stwarzania (obrazu) przeszłości w historiografii, sztuce i pamięci, a jeszcze poważniej kwestię wykorzystywania jej w teraźniejszości[3]. Jest jeszcze powód trzeci. Mniej interesują mnie jego powieści jako artefakty literackie, bardziej jako próba postawienia kilku ważnych pytań, dotyczących pamięci zbiorowej, tożsamości regionalnej oraz sytuacji twórcy-intelektualisty w kulturze nowoczesnej. Te pytania świdnicki pisarz sformułował dosłownie, głosem narratora i postaci, ale także pośrednio, przy pomocy kompozycji i genologicznego opracowania swoich powieści. Tajemnice ulicy Pańskiej i Niebieskie zakony to osobne powieści, które składają się jednak na cykl powiązany kilkoma postaciami i wątkami, a przede wszystkim miejscem i czasem. Tym miejscem jest Świdnica, prowincjonalne miasto na Śląsku, zlokalizowane w prozie Korycińskiego w przestrzeni między Berlinem, Wrocławiem, Pragą i Wiedniem, ale stanowiące autonomiczne uniwersum relacji społecznych, tradycji oraz symboli. Także fabularny czas obu powieści jest zbliżony, gdyż pierwsza z nich rozpoczyna się w 1895 roku, a akcja drugiej – chociaż opublikowanej później – toczy się w roku poprzednim. Łączy je również model rzeczywistości. Świat wykreowany przez Korycińskiego w obu tekstach odnosi się do tego samego wyobrażenia mieszczańskiej „schöne Epoche”, okresu, którego oblicze kształtuje postęp cywilizacyjny i gospodarcze powodzenie niemieckiej warstwy średniej. Tym zjawiskom towarzyszą coraz wyraźniejsze antagonizmy społeczne oraz przemiany obyczajowe i światopoglądowe, ale też rywalizacja luteranizmu i katolicyzmu, rosnące kompleksy mieszkańców peryferii wobec metropolii, tolerowana w wielonarodowym regionie obecność żywiołu czeskiego, polskiego i żydowskiego. Mimo że utwory Korycińskiego mają sporo „miejsc wspólnych”, każdy opiera się na innym pomyśle fabularnym i jest odmiennym połączeniem konwencji kryminalnej z prozą historyczną oraz regionalistyczną. Nie pomijając tych różnic, pytania stawiane w tym artykule adresuję do obu jego powieści. Co wnoszą do tych powieści trzy wykorzystane gatunki (odmiany gatunkowe)? Co wynika z ich połączenia w jednym utworze – i to zarówno w sensie literackim, jak i antropologicznym lub filozoficznym (historiozoficznym)?

 

Na tropie nowoczesności

Tajemnice ulicy Pańskiej i Niebieskie zakony są powieściami kryminalnymi, które obok centralnego tropu detektywistycznego operują rozbudowanym i szczegółowym światem przedstawionym, fikcyjnym, lecz prawdopodobnym w wymiarze społeczno-obyczajowym, a liczne postaci, nie tylko bohaterowie pierwszego planu, są psychologicznie i biograficznie skonkretyzowane. Śledztwo w sprawie serii morderstw w pierwszej powieści prowadzi zawodowiec, podkomisarz świdnickiej policji Julius Wittig, ale uczestniczą w nim także osoby postronne, natomiast w drugiej – poszukiwaniami cennej księgi zajmuje się specjalista w swojej dziedzinie, filolog Maximilian Schulz, który równocześnie zostaje wplątany w historię kilku morderstw, popełnionych w przeszłości i współcześnie, a ściganych przez Wittiga. Schulz i Wittig są osobami kompetentnymi i niepozbawionymi zawodowej pasji, ale ich profesjonalizm i skuteczność są wystawione na poważną próbę przez okoliczności i aktywność innych uczestników śledztwa. Klucz do rozwiązania „Tajemnic ulicy Pańskiej” odkrywa nie podkomisarz, lecz jego ojciec, irytujący i pedantyczny mieszczanin. Analogicznie jest w drugiej powieści. Co prawda, skarb kościelnej biblioteki odnajduje Schulz, nie tyle jednak dzięki rozległej erudycji i umiejętności naukowego myślenia, co na skutek zastosowania rad proboszcza i prostej gosposi oraz innych, nie zawsze godnych zaufania person. Ta charakterystyczna dla powieści detektywistycznej figura przypadkowego pomocnika, niezbędnego jednak w śledztwie, nie oznacza uległości wobec literackiej konwencji. Koryciński wykorzystuje interwencję ze strony amatora i do rozwiązania zagadki, i do zwrócenia uwagi odbiorcy na sam proces jej rozwiązywania, stawiając w stan podejrzenia procedury detektywistyczne spod znaku Artura Conan Doyle’a i ich uprzywilejowaną rolę w poznawaniu (tajemnic) świata w literaturze kryminalnej. Autor Tajemnic ulicy Pańskiej i Niebieskich zakonów bynajmniej nie kpi z naukowych metod kryminalistyki (nowoczesnej toksykologii, grafologii, daktyloskopii) ani nie usiłuje przekonać czytelnika, że najlepszy detektyw to taki, który ulega sugestiom osób z otoczenia, przeciwnie – serio opisuje policyjne i historyczne dochodzenie po to, żeby ostatecznie pokazać, jak złudna jest wiara w indywidualny, racjonalny podmiot i jego poznawcze możliwości. Logiczny trop poznawczy w tych powieściach obficie dostarcza hipotez i poszlak, nie daje jednak pewności, nie odsłania „całej prawdy”, ujawniając w zamian kryzys pozytywistycznego modelu wiedzy i rozumowania opartego na klasycznych wzorcach.

Kryminalnemu i historycznemu śledztwu w powieściach Korycińskiego towarzyszą filozoficzne dociekania, prowadzone w sprawie mieszczańskiego ratio. Tym wątpliwościom patronują między innymi Zygmunt Freud, Leopold Sacher-Masoch i zwłaszcza Fryderyk Nietzsche. „Czym jedynie może być poznanie? – „»wykładnią«”, nie „»wyjaśnieniem«”. […] Iluzja, że coś zostało poznane, gdy dysponujemy formułą matematyczną dla dziania się: zostało ono jedynie oznaczone, opisane – nic więcej!” – pisał ten ostatni[4]. Otóż to, w powieściach Korycińskiego ślady zostają oznaczone, motywy działających ludzi opisane, narrator przedstawia dowody na prawdopodobną wykładnię zagadki. Śledztwo formalnie (logicznie) dobiega końca, a tymczasem ramowa kompozycja powieści odsyła do jej początku, finalna „prawda” okazuje się niepełna i niepewna jak w punkcie wyjścia, a narracja kryminalna jako model rozumowania cofa się do pytań podstawowych: „czym jest pewność, czym jest poznanie”[5]. Gdyby utwory Korycińskiego czytać jako opowieści detektywistyczne, byłyby to pytania spóźnione. Jeżeli jednak Tajemnice ulicy Pańskiej i Niebieskie zakony potraktować jako porachunek z gatunkiem, który jest literacką odpowiedzią na nowoczesne doświadczenie rozkładu całościowej wizji (sensu) świata i człowieka, to narracja Korycińskiego musi prowadzić czytelnika do nietzscheańskich pytań, do sytuacji, w której naprawdę zaczyna się filozoficzne dochodzenie w sprawie pewności i poznania, ponieważ wiedza – spójne i ostateczne „wyjaśnienie” – okazała się po prostu złudzeniem, a w najlepszym razie wiarą.

 

Historia i „prawda”

Narracja historyczna w Tajemnicach ulicy Pańskiej i Niebieskich zakonach w wielu miejscach przecina się z tropem detektywistycznym lub rozbudowuje jego kontekst o wątki poboczne, i co najważniejsze – konsekwentnie „współpracuje” z nim w podważaniu relacji między (minionym) faktem a jego (obecnym) odtworzeniem. Tym sposobem historyczność prozy Korycińskiego nie mieści się w modelu kryminału retro. Anachronizmy w jego powieściach, jak na przykład suknia zapinana na suwak, oraz aluzje do współczesnych osób publicznych i zjawisk w kulturze, skonfrontowane z drobiazgową rekonstrukcją świdnickich realiów końca XIX wieku, podważają bezrefleksyjny sposób pojmowania historii jako „prawdy” o zamkniętej przeszłości. Świat rekonstruowany przez pisarza w Tajemnicach ulicy Pańskiej jest pełen intencji i doświadczeń dzisiejszych, a w Niebieskich zakonach ta podwójność odniesienia tekstu jest realizowana przy pomocy konwencji historii w historii (tajemnice osiemnastowiecznych jezuitów odkrywane przez Schulza). Kilkukrotne, zmieniające bieg akcji zejście bohaterów do podziemnego miasta w pierwszej książce Korycińskiego czy kluczenie tajnymi przejściami, które łączą wszystkie poziomy miejskiej fary w drugiej, oraz ramowa (zrealizowana przy pomocy tekstowych klamer) identyfikacja jej finału z początkiem – sygnalizują ten sam problem z referencją opowieści. Historia i współczesność są w jego narracjach – tak jak w każdej nowoczesnej kulturze pamięci[6] – komplementarne, nierozdzielne, nawzajem się wyjaśniają, nieustannie na nowo kwestionują i dopasowują, tworząc zamknięte koło interpretacji, z którego nie ma wyjścia w prostą i przejrzystą wykładnię przeszłości. Kompozycją Niebieskich zakonów rządzi wielka metonimia, sprawiająca, że tak jak kluczem do historyczno-kryminalnej zagadki biblioteki farnej jest świdnickie stare miasto, tak śledztwo historyczne, prowadzone przez Schulza, stanowi model pracy czytelnika, który musi się uwolnić od powieściowej iluzji obcowania z rzeczywistością końca XIX wieku, aby zrozumieć z jakim projektem (meta)historii ma w istocie do czynienia. Narrator niestrudzenie podpowiada mu, że – z tekstualno-językowym, niemal tautologicznym, w którym podmiot historycznej rekonstrukcji komunikuje się nie z przeszłością, lecz z własnymi przeżyciami, kompleksami i pragnieniami. Analizując źródła do dziejów jezuitów na Śląsku, Schulz jako lekceważony w wyższych sferach podrzutek i bakałarz szuka znaczenia własnej biografii i duchowej formacji. Tak zaprojektowany jest również bohater Tajemnic student Atanazy (Max) Niekisch, początkowo modernistyczny improduktyw i człowiek bez właściwości (postać jak z Witkacego), który planując karierę w dziedzinie psychoanalizy, niespodziewanie sam staje się obiektem symbolicznej introspekcji. Kluczem do odczytania tekstu jego losu okazuje się świdnicka legenda o gryfie. Jak legendarny rycerz, bohater schodzi w podziemia miasta, aby pokonać groźną bestię przy pomocy jej własnego odbicia, przy czym w powieści wrogo „przeglądają się” w sobie racjonalność i podświadomość tudzież przypadek oraz pozornie zobiektywizowana historia i pamięć, jawnie podatna na kreację. Tak zbiorowa, jak i prywatna przeszłość jest taka, jaka wynika z natury opowieści: mitologiczna w micie, epicka w eposie, historyczna w kronice, nostalgiczna w pamiętniku, fabularna w powieści, traumatyczna w narracji snu, a jednostkowa w biografii. Aby to spostrzec, trzeba tylko czytać jej tekst jako tekst i przyjąć do wiadomości, że przeszłość powstaje dopiero wówczas, gdy zostanie opowiedziana/przedstawiona. I jeszcze jedno – ten, kto ją opowiada, powinien wiedzieć, że stwarza ją na obraz i podobieństwo swojego doświadczenia.

 

Heimat Schweidnitz

Najbardziej „niewinna” wydaje się narracja regionalistyczna. To złudzenie tworzy między innymi sposób jej wprowadzenia do powieści. Historię i panoramę świdnickich zabytków przedstawia młodemu berlińczykowi w Tajemnicach ulicy Pańskiej emerytowany archiwista, któremu narrator w tym czasie kilkukrotnie przyznaje takie cechy, jak mieszczańska rzetelność, dokładność, dociekliwość i przewidywalność. Jego odpowiednikiem w Niebieskich zakonach jest zacny, zasłużony dla Kościoła i Cesarstwa Niemieckiego proboszcz, który najpierw oprowadza Schulza po mieście, a potem po swojej bazylice. Efekt obcości w obu przypadkach jest zwodniczo uzasadniany tym, że słuchacze pochodzą z Berlina i Wrocławia. Tymczasem i detektywistyczne, i historyczne śledztwo wykazuje, że niepewnie i obco mogliby się poczuć w mieście nie tylko przyjezdni, ale wszyscy świdniczanie, gdyby tylko trochę więcej wiedzieli o tym, co zdarzyło się w jego podziemiach i dziejach. Żyją jednak w mieszczańskiej iluzji poukładanego świata – poza głównymi bohaterami. Poza czytelnikiem. Gdy w zakończeniu obu powieści dochodzi do typowego dla kryminału połączenia różnych ułamków „prawdy” w jedną całość, odbiorca nie może się cieszyć radością z dotarcia do niej, ponieważ wie już zbyt wiele, a przynajmniej, dzięki aluzjom narratora, podejrzewa, że koniec opowieści jest tylko końcem tej opowieści, ale nie finałem historii tej zbrodni, nie pełnym wyjaśnieniem tej tajemnicy miasta. Świdnica w powieściach Korycińskiego nie jest miejscem zadomowienia i głębokiego zakorzenienia – i nie wynika to tylko z jej niemieckiej i luterańskiej przeszłości, którą trochę łagodzą polska dieta na probostwie i katolicyzm pierwszoplanowych postaci. Autor Tajemnic ulicy Pańskiej i Niebieskich zakonów nie konstruuje obrazu miasta jako „domu mentalnego”[7], z którym mieszkańcy mogliby się całkowicie utożsamić (terytorialnie, emocjonalnie, kulturowo i ideologicznie). Jest to niemożliwe, ponieważ wraz z nastaniem świadomości nowoczesnej tego typu relacja jednostki z miastem i lokalną społecznością stała się niemożliwa lub okazała się nieautentyczna i nietrwała. Antropologicznie rzecz biorąc, powieści Korycińskiego nie są prozą regionalistyczną, gdyż pisarz nie ocala żadnej więzi człowieka z miejscem, nawet mitycznej czy nostalgicznej[8], a początkową, pozorną familiarność świdnickiej egzystencji demaskują śledztwa – kryminalne i historyczne. Kilkakrotnie demonstrowana w obu utworach rozległa i szczegółowa wiedza o mieście wydaje się w świetle późniejszych wydarzeń i odkryć zaledwie naskórkowa, niemal turystyczna, a chociaż przydaje się w śledztwach, to i tak nie gwarantuje dotarcia do stabilnej prawdy, nie podbudowuje poczucia pewności co do intencji bohaterów i sensu rekonstruowanej historii.

Głębokie zakorzenienie zbudowane na eksploracji przeszłości swojego regionu, miasta czy domu jest złudzeniem, któremu służyło wielu twórców nowoczesnej literatury polskiej. Jeśli pominąć rolę nacjonalistycznej ideologii w XX wieku (rozpowszechnianej m. in. w publicystyce endeckiej), można powiedzieć, że to Henryk Sienkiewicz przekonał miliony czytelników z warstw niższych, iż są dziedzicami kresowego narodu szlacheckiego, ich dzieciom autorzy powieści piastowskiej w znacznym stopniu wmówili, że osiedlając się na ziemiach poniemieckich wracają na swoje, a pisarze minorum gentium z kręgu prozy małoojczyźnianej podarowali ich wnukom utopię gościnnego „genius loci”, oczekując w zamian selektywnej pamięci (a nawet politycznej poprawności). Jako powieści historyczno-regionalne utwory Korycińskiego trzeba czytać w opozycji do konwencji prozy „małych ojczyzn”, gdyż w przeciwieństwie do niej rozwiewają iluzję familiarności doświadczenia z drugiej ręki. Autor Tajemnic ulicy Pańskiej i Niebieskich zakonów zdaje się dołączać do takich pisarzy, jak Henryk Waniek czy Olga Tokarczuk, którzy ostrzegają, że cudzej przeszłości – a każda przeszłość niedoświadczona osobiście jest cudza – nie można w pełni przyswoić (stworzyć jako autentycznie własnej), a można co najwyżej materialnie lub symbolicznie zająć to, co po niej pozostało.

 

Detektyw w bibliotece

Być może jedynym miejscem, w którym bohaterowie Korycińskiego są na swoim miejscu, jest biblioteka. To borgesowskie utożsamienie ma dwa warianty, gdyż w pierwszej powieści jest to domowa biblioteka „dobrego mieszczanina”, materialnie potwierdzająca jego Bildung, kulturalne aspiracje i wykształcenie, natomiast w Niebieskich zakonach to biblioteka kościoła farnego, której uporządkowanie jest zadaniem bohatera. Narrator tej powieści wielokrotnie zaznacza, że ta stara labiryntowa biblioteka jest metonimią Kościoła i miasta, słowa i geometrycznego porządku (urbanistyki średniowiecznego śląskiego miasta). Można dodać, że jest także metonimią roli Schulza (biblioteka jest jego narzędziem pracy i jednocześnie jej celem), intelektualisty, filologa, a wreszcie detektywa-historyka, który chciałby się uważać za „człowieka-bibliotekę”, niezależnego od innych, nastawionego na realizację indywidualnego projektu siebie, i równocześnie potrzebnego innym do opisywania i rozumienia świata. Koryciński, żeby wyartykułować jego tożsamość, sięga po narrację detektywistyczną, która pozwala ujawnić intelektualne zdolności Schulza; narrację historyczną, która potwierdza jego erudycję i zakorzenienie w europejskich tradycjach umysłowych; a wreszcie – narrację regionalistyczną, która sprawdza skuteczność bohatera w konkretnym, niewielkim, ale dość zróżnicowanym środowisku. Jednak trop detektywistyczny jako droga do pełnej i niewątpliwej prawdy zawodzi, śledztwo historyczne doprowadza do ukrytych kompleksów i pragnień samego śledczego, a opowieść regionalistyczna kamufluje tylko nowoczesny kryzys zadomowienia w miejscu i wspólnocie. Nie ma jednego uniwersalnego klucza do rzeczywistości przedstawionej w powieści. Co zatem pozostaje? Biblioteka – jako zbiór wielu różnych narracji o świecie, z których można wybierać opowieść najbardziej aktualną i przydatną, jako wielogłosowa przestrzeń kulturalna, w której można się gdzieś prowizorycznie zadomowić, jako narzędzie kontaktu z innymi jednostkami, autorami, którzy potencjalnie są obecni w każdej lekturze ich tekstów, za każdym razem inaczej. Metonimią takiej biblioteki w powieści Korycińskiego jest nie tylko miasto, różnorodne i zmienne polis, nie tylko Kościół zmagający się z innowiercami i sceptykami, ale także sama powieść, genologiczna krzyżówka, w której żaden sposób mówienia i myślenia nie może zapanować nad pozostałymi, nie może ich unieważnić, nie może zawłaszczyć ostatniej kropki.

Tajemnice ulicy Pańskiej i Niebieskie zakony byłyby kolejnym „pocieszeniem filozofa”, fabularyzowanym wykładem drogi klerka, gdyby nie ich ironia oraz konsekwencja w przedstawianiu historii i rzeczywistości społecznej jako gry, w której tenże „człowiek-biblioteka” nie jest wyłącznie suwerennym graczem, lecz również, znacznie częściej, kartą lub pionem, a nawet lokajem nadskakującym prawdziwym podmiotom rozgrywki o władzę, materialne dobra i uznanie (jak jezuici, politycy, rewolucjoniści, przemysłowcy, masoneria i arystokracja), i w dodatku niepewnym, w której roli występuje.

 

 

Wojciech Browarny

 

 

Referat wygłoszony podczas Międzynarodowego Festiwalu Kryminału we Wrocławiu w 2013. Niebawem ukaże się w tomie pokonferencyjnym.

 


[1]                       Wojciech Koryciński – ur. 1979 r., pomysłodawca i współorganizator Świdnickich Śród Literackich (od 2006), nauczyciel języka polskiego w I Liceum Ogólnokształcącym w Świdnicy, członek stowarzyszenia Chiazm, autor kilkunastu artykułów o tematyce krytycznoliterackiej i kulturoznawczej oraz powieści kryminalnych Tajemnice ulicy Pańskiej (2010) i Niebieskie zakony (2013).

 

[2]                     Na temat związku miejsca z przeszłością i tożsamością we współczesnych badaniach regionalistycznych nad literaturą zob. np. E. Rybicka, Geopoetyka (o mieście, przestrzeni i miejscu we współczesnych teoriach i praktykach kulturowych), [w:] Kulturowa teoria literatury. Główne pojęcia i problemy, red. M.P. Markowski, R. Nycz, Kraków 2006, s. 471-490.

[3]                     Tomasz Daniel Dobek uważa, że autor kryminału retro tworzy „nibylandię”, poprzestając na kreacji historycznego kostiumu, funkcjonalnie podporządkowanego intrydze, natomiast kryminał historyczny przekracza ten „styl zerowy” w stronę (re)konstrukcji historycznego świata, która stanowi w powieści wartość autonomiczną, a równocześnie może kierować uwagę czytelnika na różne problemy poznawcze, psychologiczne i filozoficzne. T.D. Dobek, Dokąd idziesz Retro – rzecz o polskim kryminale historycznym, „Dekada Literacka” 2008, nr 1(227), s. 10-16.

[4]             F. Nietzsche, Dzieła wszystkie. T. 12: Notatki z lat 1885-1887, przeł. M. Kopij, G. Sowiński, Łódź 2012, s. 122-123.

[5]                     Tamże, s. 122.

[6]                     Na temat związku historii (historiografii) z pamięcią oraz problemu konstruowania przy ich pomocy „przeszłości” zob. np. J. Assman, Kultura pamięci, przeł. A. Kryczyńska-Pham, [w:] Pamięć zbiorowa i kulturowa. Współczesna perspektywa niemiecka, red. M. Saryusz-Wolska, Kraków 2009, s. 59-100; A. Assman, 1998 – między historią a pamięcią, przeł. M. Saryusz-Wolska, tamże, s. 143-174.

[7]                     Pojęcie „domu mentalnego” stosuje A. Legeżyńska w pracy Dom i poetycka bezdomność w liryce współczesnej, Warszawa 1996, s. 31.

[8]                     Literatura regionu podtrzymuje na ogół mit miejsca własnego, który ludziom związanym z tym miejscem daje, mimo jego historycznych przemian, poczucie kulturowego zadomowienia. Zob. S. Bednarek, W kręgu małych ojczyzn. Szkice regionalistyczne, Wrocław-Ciechanów 1996.

/
Omówienie 2

 

Karolina Moroz: Motyw - nieznany. Jeden morderca, który zostawił list. Podejrzani - wszyscy

 

„Nie, tym sposobem nie dojdę do niczego” – dedukuje jeden z bohaterów debiutanckiej powieści Wojciecha Korycińskiego „Tajemnice ulicy Pańskiej”. Czytelnik staje przed podobnym dylematem: tropi, śledzi, próbuje w całość ułożyć elementy misternie zaplanowanej gry. Czasem nawet może się zirytować, próbując odczytywać „Tajemnice…” jak powieść kryminalną, gdyż powieść ta powstała tylko i aż pod pozorem zbrodni. Przede wszystkim zaś jest rzeczą o (s)tworzeniu świata.

Prowadzeni za rękę przez autora wkraczamy w bezpieczną przestrzeń stwarzania: jeszcze wszystko może się wydarzyć i każdy może zaistnieć. W krainie możliwości gliny jest pod dostatkiem (glinki na tyle, by ukryć i zakonserwować zwłoki). Jest przyjemnie, świat stwarzamy wspólnie, a stworzonemu przyglądamy się z zadowoleniem dziecka, które z pomocą ojca zbudowało pierwszy zamek z mokrego, morskiego piasku. I nawet jeśli stanąwszy w szranki z najeźdźcami piaskowej budowli, narazimy się na ścięcie głowy, jesteśmy świadomi, że narrator-budowniczy ma więcej niż jedno życie. Ma tyle żyć, by zabawę doprowadzić do końca. Wyobraź sobie ten szum morza, jest bezpiecznie, ciepło, mrużysz oczy patrząc na walczące armie, ktoś trzyma cię za rękę…

I nagle...

Zadzwonił telefon. Odbierasz? Autor, który obiecywał, że będzie ci towarzyszył, zniknął. Zostałeś sam. Decyduj zatem, czy odbierasz? Odbierz. Może to zamiejscowa z Berlinem? Jeśli nie odbierzesz, nie dowiesz się, że Max już jedzie i że już jutro będzie w Schweidnitz. Nawet jeśli nie odbierzesz, świat poza tobą zaczął się już stwarzać. W dniu pierwszym Max nieuchronnie pojawi się w mieście, które już jest. Koryciński stwarza świat w 5 dni. Pierwszego dnia powstaje miasto z doskonale oddanymi realiami XIX wieku, które w powieści zajmuje miejsce głównego bohatera. Miasto i jego mieszkańcy mistrzowsko sportretowani stanowią początkowo tło dla przybysza z Berlina: Atanazego Niekischa. Egzotyczny, niepokorny, przesiąknięty ideami nowoczesności Max uzurpuje sobie pozycję kogoś z zewnątrz, kto bez trudu może opisać, objąć rzeczywistość. Ale co zrobi, gdy miasto zacznie toczyć z nim nierówną walkę o pierwszy plan? Czy zwróci się o pomoc do rodziny, u której w mieszczańskim komforcie przy tytułowej ulicy Pańskiej przyjdzie mu spędzić kilka dni? A może ucieczką będzie piękna i tajemnicza baronowa, pospiesznie rozbierana w pędzącej dorożce? Autor „Tajemnic…” bezlitośnie kibicuje miastu, które każdego dnia wypluwa jednego trupa. Dla poszukiwaczy rozwiązania zagadki kryminalnej to doskonała wiadomość – śledztwo drobiazgowo prowadzone przez Inspektorat Policji odwraca zręcznie uwagę czytelnika od poczynań prawdziwej bestii. Niezauważalnie bowiem toczy się w „Tajemnicach…” niebezpieczna gra ze zorganizowaną w uliczki i place przemocą miasta”.

Już drugiego dnia Max zostaje pochłonięty przez Schweidnitz. Uwikłany w tło kryminalne powieści, siłą wtłoczony zostaje w przeciętność małomiasteczkowości. Na nic zdają się jego ambicje intelektualne w obliczu brutalności zbrodni, siły fizycznej policjantów i prostych ciągów przyczynowo-skutkowych. Gwiazda, którą do niedawna był w Berlinie, jako dobrze zapowiadający się student medycyny i przyszły terminator Freuda, traci blask w ciemnych piwnicach miasta. Co on w ogóle ma wspólnego z powieścią kryminalną? Dlaczego autor każe Maxowi tak cierpieć? Po co tchnął weń życie?

Czytelnik łaknie autorytetu – bardzo proszę, trzeciego dnia stworzony zostaje Jacob Georger – sędziwy, mądry Żyd, który objaśniając Maxowi język symboli, równania alchemiczne, mówi o jego miejscu w stworzonym świecie. Podczas gdy Georger w oparach opium zasiewa w Maxie zwątpienie, w Schweidnitz toczy się równoległe życie kryminału świdnickiego na czele z podkomisarzem Juliusem Wittichem – kuzynem Maxa. Ograniczając lekturę „Tajemnic…” do śledzenia poczynań policjanta, czytelnik nie pozostanie bez satysfakcji. Czwartego dnia wraz z odnalezieniem ciała Margarete Teubner coraz bardziej palące staje się pytanie: kto zabił? Odbiorca nie znajdzie łatwej odpowiedzi, a wprowadzone wątki okultystyczno-filozoficzne mnożą możliwe rozwiązania. Miasto, które każdego dnia walczy o uwagę i pierwszoplanową obsadę, jest w powieści Korycińskiego bardzo niebezpieczne. Obdarzone własnym tajemniczym życiem zdaje się maczać palce we wszystkich pięciu zbrodniach. Max przeznaczony na ofiarę, dnia piątego ledwie uchodzi  z życiem, choć powszechnie wiadomo, że Świdnica to piękne, spokojne miasteczko  na Dolnym Śląsku.

Nie brak też w stworzonym świecie elementów edukacyjnych, przybliżających realia XIX wieku: wynalazki, stan ówczesnej wiedzy, palące tematy. Autor rozwija te wątki również poza książką na stronie powieści-projektu www.herrenstrasse.pl, która jest kolejnym elementem stwarzanego świata. Fotografie Karola Czecha rozpoczynające każdy dzień powieści, człowieka pozostawiają w tle, miasto wysuwają na pierwszy plan. Miasto w czarno-białej fotografii – mroczne i zdecydowane jak przyczajona bestia.

Opiekuńczość autora, znana skądinąd pisarzom goszczącym na Świdnickich Środach Literackich, troska o czytelnika powraca wraz z końcem powieści. Znowu ktoś trzyma nas za rękę, znów to słońce, mrużymy oczy. Na brzegu stoi ten sam zamek z piasku, choć tyle bitew zostało stoczonych. Wciąż żyjemy, choć to kolejne życie. Wychodzimy bez szwanku, ale inni... 

 

 

Karolina Moroz

/
Omówienie 3

 

 

 

Zdzisław Grześkowiak: Świdnicki pitawal

 

August Wittich, jeden z bohaterów debiutanckiej powieści Wojciecha Korycińskiego Tajemnice ulicy Pańskiej, mianem grubiańskiej literatury określił gromadzone przez syna podręczniki kryminalistyki. Ten wykształcony na klasycznej estetyce były archiwista zapewne w swojej bibliotece nie posiadał literatury popularnej. W dawniejszej terminologii dominowały jej nazwy o wydźwięku pejoratywnym: literatura jarmarczna, odpustowa czy wręcz tandetna. Osobliwość literatury popularnej tkwi w tym, że nastawiona jest ona na realizację osobowości czytelnika, a nie osobowości autora, że jest wyrazem realizacji potrzeb czytelniczych, a nie ekspresji twórczej. Tradycyjnie do literatury popularnej zalicza się – w płaszczyźnie gatunkowej – powieść kryminalną, która współcześnie przeżywa okres szczególnego rozkwitu. Szwedzi Stieg Larsson, twórca bestsellerowego Millenium, Henning Mankell, autor cyklu powieści o komisarzu policji z  Ystad Kurcie Wallanderze czy Norweg Gunnar Staalesen, który stworzył postać mrocznego i tajemniczego detektywa Varga Veuma, to najbardziej znani skandynawscy twórcy kryminałów, a ten w tej chwili skupia uwagę odbiorców. Czytelnicy polscy z nie mniejszym zainteresowaniem śledzą poczynania Eberharda Mocka w kolejnych powieściach Marka Krajewskiego, których współbohaterem jest dawny Wrocław. Tym tropem podążył też Konrad T. Lewandowski, w którego utworach komisarz Jerzy Drwęcki w latach 20. ubiegłego stulecia zgłębia mroczne tajemnice Warszawy. Z kolei dwóch autorów poznańskich Sebastian Koperski i Wojciech Stamm w Doktorze Jeremiasu odkrywają tajemnice zbrodni na 13–latce w dusznej rzeczywistości Poznania 1913 roku.

Wielu zapewne w tym nurcie będzie sytuować wspomnianą powieść Wojciecha Korycińskiego, w której podkomisarz Julius Wittich pragnie odkryć prawdę o kolejnych zbrodniach popełnionych w grudniu 1895 roku w niemieckiej wówczas Świdnicy. Tajemnice ulicy Pańskiej zaczynają się jak klasyczny kryminał, ale ten schemat szybko zostaje przełamany przez wprowadzenie elementów innych odmian powieści. W języku krytyki artystycznej ostatnich kilkunastu lat funkcjonuje pojęcie postmodernizm określające m. in. nowe tendencje w literaturze, które odnosi się też do tzw. powieści postmodernistycznej, a ta, mieszając rozmaite gatunki literackie, wykształciła jej wiele odmian. Powieść postmodernistyczna chętnie wykorzystuje tematykę historyczną, co widzimy w klasycznej powieści tego typu, za jaką uznano głośne dzieło Umberto Eco Imię róży. Upodobanie do powieści sensacyjnej, a jej składniki badał Eco jako naukowiec, doskonała znajomość kultury średniowiecza i podejście semiotyczne (znaki, symbolika) dało w wypadku Imienia róży efekt wyjątkowy: powieść sensacyjną i zarazem historyczną. Uwagi te odnieść można też do powieści Korycińskiego, w której działania bohaterów mają nie tylko uzasadnienie w realnej rzeczywistości, ale w konwencjach bądź w świadomej opozycji do nich. Podkomisarz Julius Wittich to przeciwieństwo Eberharda Mocka Krajewskiego i tak modnych dzisiaj mrocznych i tajemniczych postaci detektywów. Bohater powieści Korycińskiego wychowany przez ojca na rzetelnego mieszczanina i przyzwyczajony do zasad mieszczańskiej estetyki kieruje się wpojoną przez rodziców mieszczańską etyką, że ciężką pracą można osiągnąć wszystko. Potwierdzeniem tego, że autor świadomie gra z konwencją, może być stwierdzenie, że nawet najbardziej prostolinijny człowiek ma swoje tajemnice, a tą, w przypadku Witticha, jest tajemne mieszkanie, w którym oddawał się swojej pasji, jaką była jego praca (!). Czyżby autor polemizował z popularnym sądem, że bohaterowie bez skazy są papierowi?

Tajemnice ulicy Pańskiej spełniają wyobrażenie o powieści postmodernistycznej, łącząc niebanalną formę z wielokierunkową refleksją i tu duże wrażenie robi erudycja autora. Powieść dla odbiorcy może bowiem być nie tylko źródłem wiedzy historycznej, gdyż czas, w którym rozgrywa się jej akcja to epoka fin de siécle'u, i w niej mentalnie tkwi przyjeżdżający z Berlina do Świdnicy Atanazy Niekisch, ale to też czas narodzin nowoczesnej kryminalistyki, grafologii czy psychoanalizy i tryumfu filozofii Fryderyka Nietzschego. Na tę powieść na pewno złożyły się nie tylko zainteresowania autora, ale też jego wnikliwe studia różnych dziedzin wiedzy. Trudno oprzeć się erudycji starego Żyda Jacoba Georgera i jego, w tym nawet psychoanalitycznej, interpretacji symboliki mitu o gryfie. Autor ufa odbiorcy i odwołuje się do jego wiedzy, wspomina więc tylko imiona braci Lumiére, którzy okiełznali wrażenie ruchu, a uważny czytelnik znajdzie też liczne kryptocytaty z Nietzschego. Koryciński umie odbiorcy subtelnie coś zasugerować, a swą wiarygodność buduje też poprzez bezpośrednie zwroty narratora do czytelnika, np. tu warto pokusić się o komentarz czy a było to tak. Zagadka kryminalna rozwija się według klasycznych wzorów i czytelnik wie tyle, co prowadzący śledztwo. Ta świetnie napisana powieść nie tylko intryguje swą frapującą fabułą i ciekawym komentarzem historycznym, ale też licznymi aluzjami do współczesności i wtedy okazuje się, że autor Tajemnic ulicy Pańskiej celnie potrafi zakpić z jakiegoś środowiska. Potwierdza to wspaniała scena wernisażu malarstwa Antona Dochta, na który przyszli przedstawiciele władz (...) by się pokazać i zrobić dobre wrażenie. Odnajdujemy też w powieści echo głośnej interpelacji jednego z radnych, który wnioskował o zmianę nazwy realizowanego projektu Rzeźnia poetycka, którego pomysłodawcą i współtwórcą jest Koryciński. Celnie zakpił też autor z obrad Rady Miejskiej, sugerując, że dobrze byłoby przenieść je do łaźni parowej, gdzie ze względu na wysoką temperaturę i parę każdy by ważył słowa. A w ocenie Maxa: Świdnica jest więzieniem. Tu każdy ma coś na każdego.

W utworze tym, w którym nurt powieści detektywistycznej przeplata się ze świdnicką topografią i realiami prowincjonalnego miasta końca XIX wieku, sportretowanych zostało wiele intrygujących postaci, które mogłyby wypełnić kilka kolejnych tomów. Wojciech Koryciński ma wyjątkowy dar tworzenia wyrazistych portretów, nawet drugo- czy trzecioplanowych bohaterów. Doskonale widać to w scenie przesłuchania stróża z restauracji Januschka i w portrecie gosposi Krausego.

 Tajemnice ulicy Pańskiej zwracają uwagę nie tylko interesującą formą łączącą w sobie kilka gatunków, ale i wielowarstwowym językiem. Poza prostą, utrzymaną w spokojnym tonie narracją, pojawiają się fragmenty pisane stylem eseistycznym czy wręcz naukowym, w którym nawet Niekisch gubił się. Język narracji jest delikatnie stylizowany, np. poprzez użycie czasu zaprzeszłego, a obecne są też w nim wyrażenia wyjątkowej urody, jak np. to, że Wittich dmuchał w dogasające ognisko rozmowy, a komisarz Barsch miał tyle wspólnego z policją, co jego nazwisko z pewną zupą gotowaną przez Polaków. W powieści Wojciecha Korycińskiego August Wittich ma iście nabożny stosunek do książek, a nawet zmysłowo reagował na ich fizyczność.

Tajemnice ulicy Pańskiej są też niezwykle ciekawym projektem edytorskim, gdyż sama książka zdaje się być dziełem sztuki. Jest to zapewne zasługą Jarosława Furmaniaka, który ją opracował graficznie i Karola Czecha , autora ilustrujących powieść zdjęć.

Sądzę, że ci, których uwiodła debiutancka powieść Wojciecha Korycińskiego oczekiwać będą na następne jego książki, gdyż Tajemnice ulicy Pańskiej kończą się kolejnym morderstwem, a Jacob Georger zostawił Maxowi książkę z dedykacją: Dla pojętnego ucznia, który jest nową opowieścią.

Miniony rok w literaturze polskiej był wyjątkowo obfity, źle jednak by się stało, gdyby niezwykle interesujący debiut Wojciecha Korycińskiego był tylko wydarzeniem o zasięgu lokalnym. A zdarza się, i to nawet często, że bestsellerami nie zostają dobre książki, za którymi stoi duży wysiłek promocyjny renomowanych wydawnictw. Na pewno jednak ci, którzy przeczytają tę opowieść o współczesności zaklętej w historyczną narrację, przekonają się, że w kryminałach, podobnie jak w Imieniu róży Eco, góry trupów nie muszą być najważniejsze.

 

 

Zdzisław Grześkowiak

/
Omówienie 4

 

 

Magda Piekarska: Szukaj księgi ukrytej w katedrze

 

Wojciech Koryciński, nominowany dwa lata temu do przyznawanej przez naszą redakcję nagrody WARTO za "Tajemnice ulicy Pańskiej", opublikował właśnie kolejny świdnicki kryminał retro - lepszy od poprzedniego. W "Niebieskich zakonach" zagadkę skrywa katedra, a za murami miejskich kamienic tajemnicze stowarzyszenia odprawiają swoje mroczne obrzędy. 

Koryciński uczy języka polskiego w liceum, jest pomysłodawcą i organizatorem Świdnickich Śród Literackich, cyklu spotkań z pisarzami. Jest też doktorantem na polonistyce na Uniwersytecie Wrocławskim. Ale swoje miasto przedkłada nad Wrocław – to Świdnica jest bohaterką jego książek.

Dwa lata temu nominowaliśmy go za "Tajemnice ulicy Pańskiej", debiutancką powieść kryminał i hołd oddany magicznej Świdnicy zarazem. Autor osadził w swoim rodzinnym mieście serię mrocznych zbrodni dokonanych pod koniec XIX wieku. Na tytułowej ulicy mieszkał prowadzący śledztwo Julius Wittich, tutaj trafił na krótkie świąteczne wakacje jego kuzyn Atanazy Niekisch (w drodze z Berlina, gdzie balował ze Stachem Przybyszewskim, do Wiednia, gdzie miał zostać asystentem niejakiego Freuda), tu wreszcie, za fasadą jednej z kamienic, czaiło się zło.


Tym razem z ulicy przenosimy się do wnętrz świdnickich budynków, przede wszystkim katedry, która mieści pozostawioną przez jezuitów bibliotekę. To w niej Maximilian Schulz, wrocławski filolog, który przybywa do Schweidnitz na prośbę proboszcza Hugona Simona, aby uporządkować księgozbiór, znajduje tajemniczy rękopis. Stanie się on pierwszą wskazówką prowadzącą do ukrytego w katedrze skarbu – rozpalającej serca i umysły świdniczan księgi. Prowadzone przez niego śledztwo stanie się więc szybko przedmiotem zainteresowania członków loży wolnomularskiej, a także pewnej występnej baronowej, która wraz ze swoimi wyznawczyniami odprawia w podziemiach jednego z domów tajemnicze obrzędy – rolę kozłów ofiarnych pełnią w nich porwani przez sektę mężczyźni.


Autorowi "Niebieskich zakonów" bliżej do inspiracji twórczością Borgesa czy Eco niż Marka Krajewskiego, który zaczął na ziemiach zachodnich modę na powrót do przeszłości przy wykorzystaniu kryminału jako wehikułu czasu. Korycińskiego zdecydowanie bardziej od mięsistych opisów i psychologii postaci interesuje tworzenie wyrafinowanej konstrukcji zagadki, której rozwiązanie wymaga nie tyle zdolności detektywistycznych, ile kompetencji filologa, architekta, filozofa i historyka. Koryciński kunsztownie buduje tę opowieść, opatrując kolejne rozdziały odnośnikami do biblijnej księgi Eklezjastesa i cytatami z księdza Józefa Baki. Sięga po motywy głęboko zakorzenione w literaturze – mit księgi, która zawiera lekarstwo dla świata, i biblioteki jako labiryntu. Uzupełnia je odniesieniami do historycznej i współczesnej Świdnicy. Na poziomie intelektualnej gry i opowieści retro, której bohaterem jest samo miasto, "Niebieskie zakony" są dziełem spełnionym.

Jednak tak jak "Tajemnice...", i ta powieść Korycińskiego cierpi na pewien poważny brak – wyrazistych bohaterów. W debiutanckim kryminale mieliśmy do czynienia z bohaterem zbiorowym (obok podkomisarza Witticha, berlińczyka Niekischa, fabrykanta Augusta Rittnera i fotografa Paula Kunze równoprawną bohaterką była sama Świdnica). Tym razem mamy centralną postać, wokół której koncentruje się akcja książki – Maximiliana Schulza (Wittich pojawia się jedynie w tle). Jednak jej słabość uderza podczas lektury – autorowi nie udało się ożywić sylwetki wrocławskiego filologa w sposób wystarczający, aby czytelnik chciał mu kibicować czy współczuć. Czy potraktujemy go jako ucieleśnienie postaci głupca z kart tarota, jak chce autor, czy weźmiemy tę symbolikę w nawias, uznając, że to kolejny bibliofil usychający wśród zakurzonych tomów, dla którego próba wyjścia poza próg pracowni może okazać się zabójcza – Schulz pozostanie martwą figurą. Podobny schematyzm jest też widoczny w przypadku innych postaci – baronowa, niezależna kobieta, mogłaby być ciekawą postacią, gdyby nie to, że autor robi z niej kolejną modliszkowatą femme fatale i podąża w kierunku niebezpiecznego stereotypu, który każe w feministce widzieć istotę nienawidzącą mężczyzn.


Mimo tych wad "Niebieskie zakony", wydane z niezwykłą dbałością o szatę graficzną, uzupełnione o mapę dawnej Świdnicy i plan katedry z zaznaczonymi na nim kaplicami (ich układ i zawartość odgrywa tu niebagatelną rolę), zilustrowane fotografiami Karola Czecha, które stanowią wyrazisty kontrapunkt do treści w stylu retro, warto polecić nie tylko świdniczanom. Książka napisana jest ze swobodą, pod wieloma względami przewyższa debiutanckie "Tajemnice..." – jest gęstsza od znaczeń i zdecydowanie lepiej skomponowana. Warto też czekać na kolejną odsłonę tej opowieści – "Tajemnice..." to pierwsza część cyklu zapowiadanego jako trylogia. Na ostatniej stronie "Zakonów" znajdziemy zapowiedź "Reges fugae", firmowanych przez niejakiego Lwa Nikołajewicza Chrustowa. Jednak w tej planowanej opowieści o czterech pasażerach dyliżansu jadącego z Petersburga do Pragi, zmuszonych do postoju w małym dolnośląskim miasteczku Schweidnitz, aż nadto wyraźnie widać rękę Korycińskiego.

 

Magda Piekarska

 

Pierwodruk: „Gazeta Wyborcza”, dodatek wrocław.gazeta.pl, 9-10 lutego 2013, s. 5. 

/
Omówienie 5

 

 

Adrianna Michalewska: [Recenzja "Niebieskich zakonów"]

 

Do Niebieskich zakonów usiadłam sobie pewnego popołudnia z myślą, że książka nieduża, historia zapowiada się ciekawie, poczytam i będzie miło. I dostałam obuchem w głowę. Bo owszem, książeczka niegruba, historia zapowiada się miło (tajemnica, obraz, masoni, księga i kościół farny w Świdnicy), ale potem to już sobie autor szydzi z czytelnika na całej linii.

Bo choć znamy już i Rękopis znaleziony w Saragossie, i Wahadło Faucaulta, i co nieco słyszeliśmy o Hrabalu, kabale i jezuitach, to Niebieskie zakony nie są lekturą do wanny. Bo i poczucie humoru autora (krakowski komik Christophorus Globisch, piwo U Fleku, przepraszam, U Czecha) nie jest wannowe. Ta książka jest jak tort węgierski. Bogata, pełna smaku, ale na raz nie da się zażyć zbyt wiele, bo zaszumi w głowie.

Do Schweidnitz z misją uporządkowania księgozbioru przyjeżdża wrocławski filolog, Maximilian Schulz. Proboszcz tamtejszej fary, Hugon Simon, zleca mu uporządkowanie zbioru po jezuitach. Tajemnicza biblioteka, ruchome regały i księga z zagadką stają się obsesją badacza. A wtedy w grze pojawia się demoniczna kobieta, masoni i intryga. Seks, tajemnica i śmierć. Czegóż chcieć więcej?

Ale zaraz, ktoś powie. Niby co w tym takiego wyjątkowego? Nic nowego. Tajemnicza księga, przesłanie zza grobu, demoniczna baronowa, zaginiony obraz, Żyd-kabalista, zagadka ukryta w katedrze. Znamy od kilku setek lat i eksploatujemy na każdym zakresie. A jednak Koryciński poszedł trochę dalej. Ta zagadka, baronowa i kabała stały się tłem historii, którą rozpościerał przed naszymi oczami po kawałku. Bo to główny bohater, nieszczęsny filolog z Breslau i jego życiowe perypetie stały się źródłem wydarzeń, których świadkiem była Schweidnitz, ksiądz i pewien pisarz. Od razu wiemy, że zginie i tylko czekamy, aż ktoś nam wyjaśni dlaczego.

Ta powieść powinna być zaopatrzona w długopis. Przyznam, że podkreślam sobie co ciekawsze kawałki, a że wykształcenie mam zbliżone do autora, w niektórych passusach odnajduję ślady swoich akademickich zmagań ze staro-cerkiewno-słowiańskim, czy semiotyką. I jeżeli mogę się do czegoś przyczepić, to rzekłabym, że chwilami było mi szkoda, że autor zatracał równowagę i wtręty dydaktyczne przeważały nad poznaniem.

Koryciński to autor, który doskonale pracuje nad swoim tekstem. Choć inny portal zarzucał mu brak wyraźnego bohatera, to przecież zabawa konwencją (a przypuszczam, że autor bawi się świadomie) pozwoliła mu przyjąć taką postawę, gdy nieustannie mami i poucza czytelnika, a często też i rozśmiesza, nawet bez udziału Maximiliana Schulza, wrocławskiego filologa.

 

 

Adrianna Michalewska