/
Ryszard Adamów

Biogram

 

Ryszard Adamów (1935-2010) – mieszkający przez wiele lat w Legnicy prozaik. Po ukończeniu liceum ogólnokształcącego był marynarzem Polskiej Marynarki Wojennej. W późniejszym czasie pracował w różnych instytucjach i organizacjach kulturalnych.

Debiutował na łamach miesięcznika „Odra” w 1962 r. Pracował jako redaktor w legnickich „Konkretach”. W 1977 r. otrzymał nagrodę w Łodzi za sztukę teatralną o tematyce politycznej („Bankiet na cześć rozstrzelanych”). Był autorem licznych publikacji prasowych i audycji radiowych. 

 

Na podstawie: Elżbieta Niechcaj-Nowicka, "Pisarze Dolnego Śląska", Wrocław 1998.

 

 

Twórczość

 

Proza:

„Zemsta parowca” (Gdynia 1968);
„Ostatnia posługa” (Wrocław 1969);
„Akta Świętego Trybunału czyli Tajemnica skarbu Paula Martina” (Warszawa 1976);
„Szyper z Bostonu” (Warszawa 1977);
„Łowcy psów” (Wrocław 1989).

 

/
Próbka

 

Łowcy psów [Fragment]

 

W poniedziałek całe przedpołudnie wystawała w drzwiach sklepu, zerkała wzdłuż ulicy, kątem oka pilnowała bramy. Ale ulica jak ulica: pejsate Żydy, baby z bańkami mleka i tobołami na plecach, policaj Duklak z rozdyndaną pałką, kupki końskiego łajna, turkot wozów, przekleństwa furmanów, wrzask dzieci, psów i dozorców. Pana Piasta-Nahodki ani widu, ani słychu. Wdowie zaczęły cierpnąć nogi, zdrętwiała od kręcenia szyja. Kilka razy musiała wejść do sklepu, by obsłużyć klientów, i za każdym razem umierała ze strachu. I nagle o mało nie chlipnęła ze szczęścia: przed wystawą, przed jej, wdowy Dor, wystawą stał pan Żak Piast-Nahodko i z wielką uwagą oglądał ser szwajcarski. A po serze – o, Boże, jak na złość! – łaziła duża, srebrzystoczarna mucha-kleparówka.

– Dzień dobry! – zawołała nieco piskliwie, speszoną tą cholerną kleparówką. – Pan sąsiad tak z samego rana?...

Matko Boska, co ja plotę, niedługo dwunasta!...

Powiedziała coś o pogodzie, serze, muchach. Szybko, bezładnie, ot, aby mówić. Bała się, że pan Żak Piast-Nahodko burknie coś i znów ucieknie.

Ale poeta nie uciekł. Uniósł kudłaty łeb, popatrzył pusto na wdowę, nastroszył wąs. I, widać, ją poznał, bo zaraz uśmiechem okrasił gębę, wypełnił szare oczy.

Cokolwiek by się powiedziało o wdowie Dor, była to kobietka ponętna, drapieżnie ponętna. Ani czterdziestka, do której się zbliżała, ani urozmaicone życie, ani warstewki tłuszczu osiadające tu i ówdzie na biodrach nie dały jej rady. Ciągle pociągająca, atrakcyjna, pełna żaru, ognista jak spirytus, ciągle stanowiła niebezpieczeństwo pokuszenia.

Poeta Żak-Nahodko, człowiek o wrażliwości niewątpliwie ponadprzeciętnej, artysta umiejący docenić dojrzałe piękno, przez chwilę patrzył oszołomiony – co wdowa wyczytała z radością i bez trudu z jego jasnych oczu – po czym chrząknął, spochmurniał i ochrypłym basem zapytał:

– Zna pani dobrodijka Tałaja, trafikarza z Krzemienieckiej? Winien mi 80 złotych, sukinsyn!

„Haj, za hajem zełeneńkim!” – wyśpiewywał wdowie całą ubiegłą jesień Stepan Tałaj, ale jakże się tu przyznać do znajomości z sukinsynem?

– Mniejsza o to – powiedział pan Piast-Nahodko. Kupił dziesięć deka edamskiego i spytał o śledzie.

Diabli wiedzą, dlaczego, ale od trzech dni w Obruczu nie było śledzi. Podobno pod Dubnem wykoleił się pociąg i zanim z powrotem ustawili wagony, wszystkie śledzie wyzdychały.

– Zgniły, raczej zgniły, pani dobrodijko.

– No tak, oczywiście – skwapliwie zgodziła się wdowa. – Nie śmie proponować, ale gdyby sąsiad, gdyby pan sąsiad… w niedzielę, około siedemnastej… będzie i śledzik, i rybka, i… My samotne kobiety, a córka kończy właśnie…

I urwała, bo nagle zapomniała, na śmierć zapomniała, ile Anielka kończy lat. Poeta nie był zresztą tego ciekaw.

– Znaczy się, mam rozumieć, że pani dobrodijka prosi na poczęstunek?

Wdowa przytaknęła, dodała, że chodzi o skromną kolację, którą należy traktować jako zwykłą, najzwyklejszą wizytę sąsiedzką.

– No cóż, jeśli tak – pryjdu – obiecał pan Piast-Nahodko. – Koniecznie, rozumi się, pryjdu.

Ale, sukinsyn, nie przyszedł.

 

 

Ryszard Adamów