/
Jacek Bierut

Biogram

 

Jacek Bierut (1964) – studiował filologię polską na uniwersytetach we Wrocławiu i w Lublinie. Autor tomików poetyckich: "Igła" (2002), "Fizyka" (2008) i "Frak człowieka" (2011) oraz powieści: PiT (2007), "Spojenia" (2009), "Hajs" (2013), "Pornofonia" (2014). Laureat nagród im. Kazimiery Iłłakowiczówny i Fundacji Kultury. Współzałożyciel Fundacji Na Rzecz Kultury i Edukacji im. Tymoteusza Karpowicza. Mieszka we Wrocławiu.

 

 

Twórczość

 

Poezja:

"Igła" (2002);
"Fizyka" (2008);
"Frak człowieka" (2011).

 

Proza:

"PiT" (2007);
"Spojenia" (2009);
"Hajs" (2013);
"Pornofonia" (2014);
"Powstanie Grudniowe" (2017).

 

Opracowania:

"Rozkład jazdy. Dwadzieścia lat literatury Dolnego Śląska po 1989 roku" (2012, współredaktor).

 

/
Próbka

 

Królestwa rozdziela intensywny zapach


Na ścieżce w pobliżu kilka dni stało krzesło.
Codziennie, przechodząc, miałem ochotę przysiąść
i codziennie nie przysiadałem. Moja ochota była tym
większa, że krzesło z każdym dniem było
w coraz gorszym stanie. Pewnego dnia znikło.

Podobnie koło domu, w którym nocowałem,
na elektrycznych drutach nocowały szpaki.
Drutów nikt nie ukradł, ale próbował, jak
się dowiedziałem. Był synem mojej gospodyni i miał
piętnaście lat. Dlatego miała wolny pokój.

 

 

Brzmienia szumów korony dawno wyciętego drzewa

Szadź na drzewach,
a przy wejściu do domu
zobaczyłem biedronkę.

Bardzo to cieszy,
że tak dobrze widzę,
i że była z plastiku.

 

Zostawiany ślad

Zmarznięta ziemia. Twarda. Rzeka w szkłach.
Kopanie szkła. Kapanie szkła. Ślady opon,
pety, zużyte prezerwatywy i puste butelki.
Zima, wiatr, wiadukt na odludziu. Szadź.

Sporo tam już było różnych napaleńców.
Prawie słychać jak drą twarz. Z cierpliwego,
cichego nagle rezygnują z długiego pasma
ćwiczeń. Rezultat nie jest obojętny i zostawia

się ślad. Zdjęcia w górę, w prześwitach
między podkładami niebo. Potem na przęsło,
jak na dach, pstryknąć w dół, z samą wodą

i otoczakami w tłach. Nadjechał skład. Niewiele
brakowało, żeby spaść. Już w domu widać,
w prześwicie raz złapała się ryba, raz ptak.

 

[To miało być miejsce, w którym umrą]

To miało być miejsce, w którym umrą
koty, a nie ja dziś albo kiedyś. Idź stąd,
ty idź. Wylałem mleko, zjadłem pomidory,
leżę. Leżę. Nie będę spał, nie będziesz mi
się śnić. Idź. Kup coś. Jakieś ładne
buty. Idź. Bieliznę. Żebym jeszcze żył. Idź.

Kup ten rok, który zleciał nam bez forsy
i bez ludzi, ten dzień, kiedy odkuwałem
z dachu lód. Idź. Idź stąd, ty idź. Nie będę
spał, nie będziesz mi się śnić. Tylko idź.

 

Hajs [fragmenty]

Dla wielu jedyną rzeczywistością są ich własne problemy. Jaro pierwsze wzwody uświadomił sobie w chwilach przebudzenia. Potem pojawiały się również za dnia. Było to bardzo kłopotliwe zjawisko i Jaro miał z ich powodu same obawy. Chłopcy przed wuefem prezentowali czasem swoje, szczególnie drugoroczny Michalski, i największa obawa Jara dotyczyła rozmiaru, ale też kierunek wydawał się nieprawidłowy, ku górze, a nie, jak to Jaro wyobrażał sobie w swoim analitycznym umyśle – ku przodowi, żeby jedno pasowało do drugiego. Oczywiście, to drugie znał tylko z nieprecyzyjnych rysunków anatomicznych, sporządzanych masowo przez kolegów. Kolejna obawa dotyczyła odchyłu w lewo, no i nie bez znaczenia była obawa o napletek, napinający się w tych przykrych momentach do granic możliwości, co mogło grozić pęknięciem i trudnymi do przewidzenia komplikacjami. Obrzezanie wydawało się Jarowi praktyką ze wszech miar słuszną i uzasadnioną. Nie jest jednak, niestety, łatwo dokonać obrzezania własnoręcznie w wieku trzynastu lat. Jaro starał się odsuwać od siebie te myśli, ale i tak wzwody pojawiały się coraz częściej. Którejś nocy stało się coś, czego nie dało się w żaden sposób przewidzieć. We śnie pojawiła się ciotka Jara, i to ta, której biedaczek nigdy specjalnie nie lubił, otarła się o niego udem i Jaro obudził się w jakimś straszliwym skurczu, a zaraz potem podbrzusze zrobiło się lepkie i mokre. Następnego dnia Jaro wrócił do zarzuconej od pewnego czasu książki „Co każdy chłopiec wiedzieć powinien” i odkrył, że rzeczywiście czasem człowiek coś przeczyta i przez to jego życie staje się nieco jaśniejsze.

 

***

Nie minęło wiele minut, jak ktoś przyszedł skorzystać z kibla. Fuksiu starał się płycej oddychać i ocenić, czy ten ktoś się nie zorientuje. Ten ktoś oddał głośno mocz i nawet nie spuścił wody, tylko wyszedł trzaskając drzwiami. Fuksiu mlasnął językiem, bo mu smakowała wolność. Potem leżał i patrzył w ciemność, aż dostrzegł, że nigdy nie jest zupełnie ciemno.

 

***

Pociąg najpierw zwolnił, potem stanął. To go przebudziło. Że to już Brno, usłyszał przez dworcowy megafon. Postanowił już nie spać, bo mógłby przecież zacząć chrapać, jak jego ojciec. Synowie po ojcach dostają różne rzeczy. Nie ma nic bardziej przykrego, niż wpaść przez taką pierdołę. Poza tym było zbyt zimno na smaczny sen. I to że ruchy miało się aż tak ograniczone. Wtulił tylko głowę w kołnierz i przycisnął podbródek do piersi. To przecież nie będzie trwało wiecznie. Starał się sobie wyobrazić, co teraz robi Bogna. Pozdrowił ją spojrzeniem czystym i jasnym, ale bardzo zmęczonym.

 

***

Granicę rozpoznał po dłuższym postoju i po tym, że do wagonu weszli ludzie, ale nie siadali, tylko chodzili, głośno zadawali pytania i walili drzwiami. Potem się uspokoiło, ale pociąg nie ruszał. Wiadomo, rutynowe kontrole. Na dłużej zrobiło się zupełnie cicho, a potem ktoś szedł wzdłuż wagonu i na koniec zajrzał do kibla. Drzwi trzasnęły i Fuksiu znów zaczął oddychać. Ale i po tym pociąg nie ruszył. Fuksiu pomyślał, że ślad roboty ludzkiej zostaje na przedmiotach, na przykład na desce sedesowej widać ślad jego obuwia i w lustrze ślad po jego szybkich ruchach. Przez chwilę ruszał tylko powiekami, ale i z tego ruchu zrezygnował. Nawet odgłos oddechu potężniał tam jak w pustej beczce. I człowiek, który całą noc spędził, idąc przez las, musiał przynieść ze sobą zapach. W ogóle nie da się przejść przez życie niepostrzeżenie. I komuniści nie po to uszczelniają granice, żeby im byle łepek mógł zwiać i cieszyć się tym swoim głupim życiem. No bo co to dla nich byłby za interes? Kształcić takiego tyle lat na posłusznego nikogo i potem ot tak sobie wypuścić go z rąk, żeby sobie żył, jak mu się tylko zachce. Gdyby Fuksiu przekraczał kiedyś pociągiem granicę, być może wiedziałby, że nie da się do tego przygotować inaczej, niż biorąc ze sobą szczurze trupy. Właśnie o tym pomyślał, kiedy usłyszał psa.

-Chciałeś rzucić się w szeroki świat, hau, hau, haha – śmiał się pies.

Fuksiu chyba był kompletnie głupi, bo wstrzymał oddech, nastawił uszu i wciąż jeszcze liczył, że im się uda. Całe zmęczenie ostatniej nocy przestało dawać o sobie znać. Potem drzwi do kibla otworzyły się jeszcze raz i pies nie przestawał ujadać, bo to był mądry pies, a uciekinier, w którego istnienie pewnie nie wierzył żaden z pograniczników, nagle zaczął się stawać prawdą. Ktoś od spodu puknął podsufitkę i drgnęła. Szybko się zorientowali, że śrubki na plastelinie. W ruch poszedł łom, bo coś przecież tę podsufitkę trzymało, a oni nie wiedzieli co. Blachowkręty i kawałki drutu to jednak za mało na reżim.

Kiedy Fuksiu wyjrzał przez dziurę, trzech żołnierzy w zielonych pelerynach wycelowało mu prosto w twarz.

Niezmierna ociężałość zagnieździła się w jego kościach i coś bolesnego w spojrzeniu zmęczonych oczu, i w niemym poruszeniu wyschniętych na wiór warg.

 

Jacek Bierut